Było pochmurno, wietrznie, a mgła porastała swym gęstym mistycyzmem wszystko wokół. Właśnie taki obraz, Elii wybitnie się podobał, mimo że widział go już setki razy. I ten wyjątkowy zapach nieco nachalnie drażniący jego nozdrza. Ten zapach mu o czymś przypominał, czymś odległym. Z tego względu postanowił wyjść sam. Na spacer. Nie obyło się bez protestów, zawsze je słyszał. Świat stał się wszak wybitnie niebezpieczny. Amanuel żył tak długo, by wiedzieć na własnej skórze, że nigdy nie był wybitnie bezpieczny ani przyjazny. A mimo to przeżył w nim wystarczająco długi czas.
Zresztą sam uważał, że nawet gdyby stracił życie, nie stałoby się nic wybitnie wielkiego. Przeżył już swoje, czasem nawet myślał, że zbyt wiele. Więcej niż by chciał. Co prawda zdawał sobie sprawę, że jego podopieczni go potrzebowali. Lecz przy tym wierzył, że bez niego także by sobie poradzili (albo chciał wierzyć). Starał się nie uzależniać ich od siebie. Pragnął by zostawali przy nim ze swojej woli, swoich uczuć, i przynależności, nie zależności; uzależnienia. Nie był pewny czy w pełni mu się to udało. Na pewno nie przy każdym z nich. Czy powinien się za to obwiniać? Cóż...
Westchnął, podnosząc wzrok. Znowu za dużo myślał. To miał być relaksujący spacer.
Przed oczyma powoli, z połaci mgły, jak z warstw całuna wydobywał się obraz lasu. Całun był dobrym określeniem, pomyślał. Okolica wydawała się zupełnie martwa i mimo że wyczuwał w pobliżu jakieś żywe istnienia, wrażenie pozostawało niezmienne.
Ta atmosfera miała w sobie swego rodzaju groteskę. Dał jej się pochłonąć, wchodząc głębiej, między drzewa. Mógł wyglądać jak błądzący duch, ze swoją białą postacią przemierzającą las pośród tego ciężkiego wilgotnego powietrza. Lecz tak naprawdę już instynktownie wiedział doskonale gdzie się kierować. Był w końcu drapieżnikiem, z idealną orientacją w terenie.
Choć dziś nie wyszedł by polować, kierował się na dobrze znaną sobie łąkę. Zwykle opustoszałą, a w takie dni jak ten, dokładnie tego potrzebował, samotności. By się rozluźnić. W innych warunkach pogodowych zapewne wziąłby płótno, albo papier. Acz obie te rzeczy były zbyt drogocenne w obecnych czasach by ryzykować, że zawilgotnieją. Pozostawał mu więc powolny spacer, runo leśne
chrzęściło pod jego stopami, prócz tego do jego uszu nie
dochodziły żadne dźwięki, przynajmniej dopóki nie dotarł na
skraj łąki. Wtedy to usłyszał, kroki, niebywale ciężkie kroki.
Skonsternowany rozejrzał się wokół, był pewien, że w
najbliższej okolicy jest sam. A jednak coś zmierzało w jego
stronę, niebywale szybko, biorąc pod uwagę ciężkość kroków
osobnika. Łoś? Nie, wół? Skąd miałby się wziąć w lesie wół
i dlaczego biegł w jego kierunku? Stanął, czujnie wpatrując się
w linie drzew, dalej zmieszany. Już po chwili, mógł dojrzeć pysk
tego, co wybiegło spomiędzy nich, na czterech odnóżach i
bynajmniej nie było to zwierzę. Przynajmniej nie w pełni, wprost
na niego, niczym taran biegł bowiem minotaur. Potężnie zbudowany,
wręcz niewyobrażalnie umięśniony i z pewnością niesamowicie
wysoki. Jego rogi także były imponujące. Grube, długie, ostro
zakończone. Z pewnością umiałyby przebić na wylot ciało.
Co
prawda wspominał, że żyje już na tym świecie wystarczająco
długo. Acz jednocześnie nie oznaczało, że ma ochotę umrzeć i to
dziś, teraz. Przyszedł tu na relaks, nie walczyć. Ta sytuacja
wydawała mu się niewyobrażalnie karykaturalna, irracjonalna.
Marszcząc brwi w zirytowaniu zrobił unik, wysuwając szpony. Wół,
który okazał się bykiem, też wydawał się skonsternowany, wstał. Chwilę mierzyli się wzrokiem, potem mężczyzna zaczął wykonywać
gesty swoimi wielkimi rękoma. Mówił do niego, po migowemu. Litery
które wskazywał układały się w słowo ‘’Elunia’’.
Niezwykle sztampowe zdrobnienie do jego pierwszego imienia.
Zdrobnienie którego używała tylko jedna osoba. Złagodniał na
twarzy, schował pazury. To wydawało mu się wręcz niemożliwe, ale
jednak, skąd ktokolwiek inny miałby znać ten pieszczotliwy
skrót?
Więc chociaż istota którą widział przed sobą nijak
nie przypominała chłopca(albo jak kto woli, cielaka), którego
znał, to był właśnie on. Chociaż dwa razy większy… i szerszy
niż go zapamiętał. Teraz musiał zadzierać głowę do góry, by
spojrzeć mu w oczy, ale gdy już ich wzrok się spotkał, na jego
twarzy, na której rzadko gościły widocznie pozytywne emocje,
pojawił się wyrozumiały uśmiech.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz