Lillian || Harvey
Mężczyźni spojrzeli na kobietę w cichym zastanowieniu. Chyba nie spodziewali się takiego pytania i to jeszcze od kobiety. Tutaj mało kto pływał, a już zupełnie nie kobieta. Wszystkie oczy skupiły się na trójce. Mężczyzna ciamkał ustami i zmierzył cię wzrokiem.
- A co byś chciała wiedzieć? Statek jak statek... Kadłub, dziub, rufa.. O ile wiesz co to znaczy.. - Zaczęli się śmiać we dwoje, trochę szydząc z dziewczyny. Po tym ruszyli gdzieś w nieokreślonym kierunku we dwoje.
W pewnym momencie podeszła jednak do niej mała dziewczynka.
- Statki można spotkać nad morzem. Jest ich tam cała masa! Jeden pan podobno robi rejsy wycieczkowe. Mówią, że to szaleniec.. Ja bym jednak chciała się przepłynąć statkiem.
Przytyki były dla Lilliany czymś tak wybitnie zbędnym i nie istotnym, że kompletnie to zignorowała. Ba, cała wypowiedź osobnika, chodź nie zbyt kulturalna, nie wniosła nic, a już tym bardziej nie zaspokoiła jej ciekawości. Nie zwróciła najmniejszej uwagi na odchodzącą dwójkę, robiąc niezadowoloną minę. Wtedy podeszła do niej urocza dziewczynka. Jej słowa zainteresowały Lilkę, która od razu skupiła na niej całą swoją uwagę i uśmiechnęła się.
- A wiesz może gdzie jest ten port mała?
- Jestem Odette. A morze jest tam daleko.
Wskazała palcem w stronę północnej części miasta.
Lilka skinęła głową i wręczyła jej złote jabłko.
- Dziękuję za pomoc Odette. - odparła z wdzięcznością i szerokim uśmiechem.
I oto w ten sposób pobiegła po swoje rzeczy by przygotować się na nową przygodę.
Jeszcze tego samego dnia, Lilian pojawiła się w porcie, kręcąc się między straganami z rybami i wyładowującymi towar żeglarzami.
Dziewczynka patrzyła na kobietę swoimi dużymi zielonymi oczami. Widziała w niej.. No właśnie co? Była nią zafascynowana. Urodą? A może grą na skrzypcach? Tak czy inaczej opowiedziała jej to, aby jej pomóc, bo może sama kiedyś będzie w podobnej sytuacji.
~~
W porcie jak zwykle śmierdziało rybami. Choć niektórzy ten zapach aż uwielbiają. Cała masa marynarzy i ludzi, wyciągała towary ze statków, różnego rodzaju ryby, czy inne dobra. Wzrok kobiety mógł przyciągnąć jednak widok jednego samotnego mężczyzny, przy dość sporym jak na niego samego okręcie.
Przywiązywałem linę cumowniczą do polera i postawiłem mały baner o wycieczkach morskich przed statkiem. Wskoczyłem na pokład i zacząłem wyciągać zużyte przedmioty.
Lilka ani na moment nie śmiała stanąć, gdyż na pewno przecięłaby komuś trasę i przeszkodziła w obowiązkach lub ogółem. Dlatego ze zwinnością łasicy lawirowała między ludźmi. Co jakiś czas ktoś potrafił krzyknąć coś nad jej uchem, sprawiając że niemal się skrzywiła. Jej wzrok spoczął na pokaźnym, zadbanym statku, ześliznął się na kasztanowo-włosego pana, który wystawił na porcie coś przez co niemal podskoczyła z radości. Powstrzymało ją to, że pewnie z jej szczęściem walnęła by kogoś i narobiła rabanu.
Podeszła do statku i poczekała grzecznie na jego kapitana który gdzieś szturmował się na pokładzie.
Gdy już mi się udało wtarabanić na pokład skrzynkę z zużytymi już różnymi przedmiotami, rozejrzałem się po pokładzie. Jeszcze raz zlazłem pod pokład, aby zabrać stamtąd jeszcze ubrania i naczynia. Znów wyszedłem i zapakowałem to ładnie do drugiej skrzyni. Postawiłem to na rogu pokładu i ruszyłem na port, zauważając pewną kobietę, która stała jakby na kogoś lub coś czekała.
- Dzień dobry. Mogę w czymś pani pomóc? - Zapytałem spokojnym tonem głosu, zeskakując na betonowy ląd. Zupełnie inaczej niż na statku.
Stała wpatrując się z fascynacją w bezkres morza, czując podekscytowanie, jak i przerażenie na samą myśl, że będzie poza lądem i twardą ziemią. Oby tylko nie miała choroby morskiej. To zniszczyłoby jej piękne plany i wykończyło. Targnięta jednak dobrym przeczuciem, nie zamierzała się wycofać. Nie było nawet takiej opcji. Z minął pełną determinacji, odwróciła się w stronę zaczepiającego jegomościa, i nagle jej twarz, całkowicie zmieniła wyraz twarzy w uśmiech.
- Dzień dobry. W zasadzie to ja w sprawie ogłoszenia. - poklepała baner w braterskim geście - Szukam kapitana statku, by wyruszyć na wycieczkę.
Już zabrałam misie w teczkę - dodała w myślach.
Podszedłem bliżej spoglądając na dziewczynę, jak i baner który sam tam postawiłem. Uniosłem delikatnie brew, po czym się uśmiechnąłem.
- Ja jestem kapitanem. Miło to słyszeć, jednakże nie zabiorę mości pani na statek od tak... - Zaśmiałem się cicho i wyciągnąłem rozkładany drewniany pomost, po którym
z powrotem wszedłem na pokład.
- Muszę najpierw się upewnić, że nie zostanę podczas rejsu zabity... Albo gorzej. Proponuję najpierw iść na piwo do okolicznej karczmy, porozmawiamy... A potem możemy wyruszyć w podróż.
Domyśliła się że mężczyzna pracuje na tym statku, ale nie miała skąd domyślić się że jest kapitanem. Stereotypowego trójkątnego kapelusza nie miał, drewnianej ręki, nogi, papugi, czy niby-małpki. Nie pasował jej też do definicji wariata, jak określiła go tamta urocza dziewczynka. Wyglądał po prostu na całkiem przystojnego młodego mężczyznę.
- Zdarzały się panu takie przygody? - wydawała się całkiem szczerze zaskoczona i zaciekawiona.
Poprawiła plecak na ramieniu, przyglądając się jego pracy.
- Jestem jak najbardziej za poznawczym kuflem. Zawsze dobrze wiedzieć z kim spędzi się najbliższy czas. Mam poczekać? Pomóc?
Uśmiechnąłem się, widząc minę kobiety. Zawsze mnie cieszyło, gdy ktoś chciał poznać smak nowej dla siebie przygody. Trochę innego życia, dreszczyku strachu i zastrzyku adrenaliny.
- Nigdy nie pływałaś na statku prawda? Wejdź na pokład, poczuj jak go fale noszą i jeszcze się zastanów, bo jak wyjdziemy na piwo, to będzie za późno. - Zaśmiałem się cicho i chwyciłem kolejną skrzynie, którą musiałem opróżnić, umyć, a potem uzupełnić.
Ciekawy byłem też reakcji dziewczyny na jedną rzecz... Ale do tego za chwilę. Niech się poczuje pewniej.
Na pytanie pokręciła zamaszyście głową w przeczeniu. Za jego pozwoleniem, bez wahania weszła na statek. Odłożyła z namaszczeniem futerał ze skrzypcami i o wiele mniej delikatnie plecak.
- Nie ma się nad czym zastanawiać. Przygoda ma nas zaskakiwać, wplątać w różne sytuacje, byśmy mogli odkryć siebie.
Po kilku krokach poczuła jakby każdy jej krok wpływał na statek. Wyjrzała nad burtą z drugiej strony i nad dziobem. I jakoś tak oddała się temu widokowi na chwilę, zanim do niego wróciła. Na jej twarzy zdecydowanie mieszało się z radością.
Statkiem delikatnie bujało na boki, gdy małe fale uderzał w jego bok. Powoli się podnosił i opadał, uderzając drugim bokiem o zamontowane przy betonie opony. Gdy się stąpało po pokładzie, drewniane deski wydawały z siebie charakterystyczne chrupnięcia i trzaski.
- Cóż... Skoro już się zaaklimatyzowałaś, to trzymaj i działaj... - Podszedłem do dziewczyny z mopem, bardzo ciekawy jej reakcji. - Każdy początkujący szczur morski musi przelecieć cały pokład i porządnie to umyć. - Uśmiecham się złośliwie.
W pewnym momencie bujnęło bardziej, a Lillian od razu rozstawiła nogi szerzej jakby już na zaś łapała równowagę.
Złapała mopa i oparła się o niego w leniwym geście.
- No nie wiem kapitanie, jak na razie moja prośba przygarnięcia nie została rozpatrzona. Jedyne co na razie mogę zmyć to ślady moich trampek. - posłała mu równie złośliwy z lekka pół uśmiech.
Nie żeby mycie jej przeszkadzało, w żadnym razie, jednakże dobre uczynki robiła tylko wtedy gdy nadeszła ją taka ochota, lub gdy chciała pomóc komuś kto sobie nie radził. Ten tu radził sobie doskonale.
Stałem niewzruszony, spoglądając na kobietę, gdy się mocno zaparła nogami o deski. Zachciało mi się śmiać, gdy złapała mocniej mopa, aby się nie przewrócić. Podszedłem spokojnym krokiem do niej, stając przodem przed nią i odbierając przedmiot.
- Butna jesteś, takich na okrętach się nie lubi bo sprawiają kłopoty i utrudniają pracę. - Wyprostowałem się, ale z uśmiechem na twarzy. - Jeszcze jedna oznaka buntu i wylądujesz szczurze lądowy w oceanie. A teraz złaź z pokładu. Napijemy się piwa i podyskutujemy o podróży. - Powiedziałem nieco podniesionym głosem, po czym odłożyłem przedmiot do kajuty.
Podszedłem do skrzyni, chwytając ją obydwoma rękami i znosząc ją na ląd. Tam obie skrzynie zapakowałem na mały wózek, którym potem musiałem podjechać do specjalnej budki. Tam odpowiedni ludzie się nimi zajmowali i zapełniali. Oczywiście za odpowiednią kwotę.
Jedyne jej zetknięcia z wodą to łaźnie lub wanny i jakoś nie specjalnie zbliżała się do większych zbiorników, a co za tym idzie - nie potrafiła pływać. Sama myśl, że mogłaby wylądować w błękitnych głębinach bez już jakiegokolwiek podparcia pod nogami, nie uśmiechała jej się zbytnio. Co prawda miała piękny zapach soli i wszechobecnego jodu, sprawiający, że jakoś lżej się oddychało, ale podziękuje.
- Musiałbyś mnie szybko wyławiać, inaczej świat byłby uboższy o jedną piękną kobietę. - zrobiła teatralnie smutną minę.
Przerzuciła plecak przez ramię a w drugą złapała futerał. Ostrożnie krok za krokiem na zauważalnie szerzej rozstawionych nogach, stanęła na podeście, któremu ufać mogła stokroć mniej niż statkowi, ale wierzyła, że "pan kapitan" dobrze wykonuje swoją pracę.
- Nie masz załogi? Swoich kajtków? Majtków? Noo... Wiesz o co mi chodzi.
Zeskoczyła na stały ląd, przyglądając się z ciekawością jego pracy.
Jeśli ciekawość to pierwszy stopień do piekła to ona ma zaliczone je wszystkie. Pierwsze i ostatnie stopnie ciekawości.
Pokiwałem trochę niedowierzająco głową, uśmiechając się pod nosem sam do siebie. Złożyłem mały podest, łączący statek z portem i chwyciłem ramie wózka. Spojrzałem na dziewczynę po czym się odezwałem, ruszając i ciągnąc wózek za sobą.
- To byłaby duża strata. Co do załogi, to nie. Nie mam, a nawet jej nie potrzebuje. Wiele rzeczy na statku jest powiedzmy zmechanizowanych, przez co wystarczy jeden ruch dźwignią, a wykonuje sam robotę trzech ludzi. Oczywiście to tylko przykład, a nie dosłownie. Oprócz tego, załoga kosztuje. A ja nie zarabiam na tyle, aby jeszcze opłacać darmozjadów. - Wzruszyłem ramionami, podchodząc do małego budyneczku.
- Poczekaj tutaj, zaraz do ciebie wrócę. - Powiedziałem wchodząc do środka.
Tam podałem obie skrzynie mężczyźnie. Ten je zważył, przejrzał co jest w środku, zapisał coś na kartce i porozmawialiśmy jeszcze chwilę. Po kilku minutach wróciłem do kobiety.
- To co? Piwo? Rum? Może whisky? - Uśmiechnąłem się delikatnie, robiąc zapraszający gest ręką w stronę najbliższej karczmy w porcie.
Usiadła sobie wygodnie na najbliższym nie obdryśtanym przez mewy palu - a uwierzcie sprawdziła dokładnie - i poczekała.
- Nie chcę przesadzać, bo za bardzo na nim gibie, więc zostanę grzecznie przy piwie. - stwierdziła z uśmiechem wstając i zarzuciwszy skrzypce na plecy ruszyła we wskazaną stronę. Karczma "Frywolna syrenka", pachniała typową na tą okolicę smażonym i wędzonym rybim mięsem (co z pewnością spodobałoby się syrenkom) i pieczonymi ziemniakami. Rozejrzawszy się po przybytku, wybrała najbardziej oddalone w kącie miejsce i usiadła w ławeczce z gąbką obszytą kawałkami tkanin wszelkiej maści. Gdy podszedł do nich kelner, złożyła zamówienie.
- Poproszę piwo.
Niewysoki młodzieniec stał z notesikiem w dłoni.
- Jasne czy ciemne? - zapytał.
- Ciemne. - odparła natychmiast pewna swego.
- Czy chciałaby pani coś do jedzenia?
Zastanowiła się, patrząc na kartę menu.
- Paluszki rybne, jako przekąska. I to będzie wszystko, dziękuję.
Skinęła głową i wróciła spojrzeniem to kapitana, którego imienia jeszcze nie zdążyła poznać.
Uśmiechnąłem się na grę słów, jaką dziewczyna zrobiła? Ułożyła? Mniejsza z tym. Ruszyłem do karczmy wraz z dziewczyną, siadając w oddalonym stoliku i chwytając kartę w dłonie. W końcu mogłem zjeść coś gorącego i innego niż konserwy i ryby. Ryby...
- Dla mnie natomiast, proszę whisky z colą... Do tego będą zapiekane ziemniaczki, surówka z kapusty i... Macie coś prócz ryb? - Spojrzałem na mężczyznę, na co ten tylko wzruszył delikatnie ramionami. - Niech będzie... Filet z dorsza, zakrapiany sokiem z cytryny... Dziękuję.. - Oddałem mężczyźnie kartę.
Spojrzałem na swoje dłonie, na dłonie dziewczyny, a potem w jej oczy.
- A więc od początku. Dlaczego chcesz akurat ze mną wypłynąć w podróż, pełną niebezpieczeństw oraz szaleństwa. Morza i oceany bywają groźne i niebezpieczne, a ty... - Wskazałem na nią palcem. - Wyglądasz na delikatną kobietę, którą morskie otchłanie, będą mogły nieco przerazić. Jeśli chcesz płynąć wraz ze mną, muszę mieć gwarancję że mi zaufasz, ale i jednocześnie ja muszę mieć gwarancje, że zaufam tobie. - Powiedziałem spokojnie, opierając się o oparcie i uśmiechając pod nosem.
On tak pełen obiad a ona tak na paluszkach by pozostała? Tak trochę...
Skinęła palcami na kartę, a gdy ją dostała wylosowała pierwsze lepsze danie.
- To poproszę jeszcze halibuta z ryżem i warzywami.
Oddała kartę i oparła podbródek na splecionych palcach.
- Dlaczego... - zastanowiła się. - Lubię przygody, adrenalinę, niebezpieczeństwo. A dlaczego z tobą? Czysty przypadek. Usłyszałam rozmowę niezbyt pomocnych ludzi i się rozmarzyłam, a dziewczynka nakierowała mnie na port i "szalonego pana robiącego rejsy". Nie trudno było Cię znaleźć o dziwo.
Płynnie przeszła z formalnego tonu, na całkowicie przyjazny. Już zaakceptowała go jako kompana w podróży, jak każdego innego, wariata który śmiał ją wziąć ze sobą gdziekolwiek.
Zrobiła miejsce gdy kelner przyniósł alkohol. Przesunęła sobie kufel przed siebie i wróciła do pozycji splecionych dłoni. Obdarowując rozmówcę spojrzeniem bezchmurnego nieba.
- Każdy się na to nabiera. Na tą pozorną delikatność. Jest urocza, ale to tylko dar natury. Byłam już na wielu dzikich, niebezpiecznych przygodach i jak na razie nikomu nie przysporzyłam kłopotów. I obiecuję że na tym rejsie ich nie przysporzę.
Spojrzałem na kobietę gdy jeszcze coś domówiła. Mruknąłem cicho w zamyśleniu. ryba. Kolejna ryba. Wszędzie ryby.
- Rozumiem, ale nie rozumiem dlaczego szalony... Nie jestem taki zły, a to że lubię pływać w sztormy... To uważam, że dodaje mi to lekkiej... Hm... Atrakcyjności? Może tak bym to nazwał.. - Uśmiechnąłem się delikatnie i odebrałem od kelnera swój alkohol. Od razu namoczyłem w nim usta, ale nie napiłem się jako tako.
- Jeśli chcesz zobaczyć czym jest żywioł, nie będę ci tego utrudniać. Musisz jednak wiedzieć, że morze to nie są przelewki. Gdy odpłyniemy wystarczająco daleko od brzegu, jesteśmy skazani już tylko na łaskę natury. No i decyzje mądrego kapitana... - Powiedziałem stanowczo, po czym się zaśmiałem. - Nie będzie tak źle, a nóż pokochasz jeszcze pływanie i cię zwerbuje do siebie?
Spojrzałem z uśmiechem na dziewczynę, a chwilę potem przyszedł kelner z naszymi zamówieniami. Zrobiłem trochę więcej miejsca, aby mógł postawić talerz, po czym zająłem się jedzeniem. Rejsy wzmagają apetyt.
Wskazała na niego dłonią od góry do dołu.
- No właśnie! Widzę, że żeś koło szaleńca nawet nie stał! Na ostatniej przypadkowej przygodzie trafiłam na kompletnych czubów. - zaczęła swoją opowieść, jedną z wielu które miała po latach włóczęgi - Złapali mnie i zaciągnęli do jakiejś ruiny na obrzeżach, drąc się "W końcu cię złapaliśmy tęczowa stonogo!" - zaczęła żywo gestykulować - Twierdzili, że kurz na nóżkach biega po pokoju i potrafi latać. Jak to się kiedyś nazywało? Psycha... Psychiatra? Niee... Psychiatryk? W każdym razie miejsce ludzi z "kuku mamuniu".
Wzięła łyk piwa.
- Łapię, ty rządzisz, kapitan te sprawy, się lepiej znasz i nie zamierzam ci wchodzić w paradę, chyba, że będą kłopoty to mogę pomóc. - zaśmiała się. - Będę ci ściągać ludzi grą na skrzypcach. Nauczę się jakiejś piosenki, które wy tam śpiewacie i jazda.
Podziękowała kelnerowi jeszcze raz i nieśpiesznie zaczęła dziobać halibuta. Przez chwilę przyglądała się kawałkowi nim zasmakowała smażonego mięsa. Nie miała nic do ryb, po prostu mało kiedy je jadła. Co prawda bardziej wolała coś typowo surowego, jednak była wielce daleka od marudzenia. Przynajmniej nie wypija mięsnej odżywczej papki ze zwierząt i ludzi.
Usiadłem wygodniej i obserwowałem dziewczynę z uśmiechem na twarzy, gdy zaczęła opowiadać historyjkę. Słuchało się jej bardzo przyjemnie, szczególnie że miała bardzo milutki i przyjemny do słuchania głos. Przytakiwałem jej i słuchałem, do momentu gdy przyszło jedzenie. Życzyłem smacznego, biorąc do ręki widelec i zaczynając skubać swoje ziemniaczki wraz z rybą. Ah, w końcu gorący, pyszny, pełen wartościowy posiłek.
- No właśnie miałem też o to pytać. Umiesz grać? Długo grasz? Jak zaczęłaś? - Zacząłem pytać, powoli się objadając i popijając posiłek swoim zamówionym drinkiem. - Wybacz, że z pełnymi ustami, ale nie mamy czasu do stracenia. Muszę cię jeszcze tyle o ile poznać, potem pasuje wynająć pokój na noc, a jutro z samego rana muszę być w porcie. Będzie świeża dostawa ryb, na dodatek muszę odebrać skrzynie. Więc... No sama rozumiesz. Ty jednak nie musisz wstawać wcześnie rano. Myślę, że jak o dziewiątej się stawisz tam gdzie wcześniej się spotkaliśmy, będzie w sam raz... - Uśmiechnąłem się delikatnie, jedząc powoli swój posiłek i obserwując ruchy kobiety. Była w tym jakaś taka... Finezyjność, coś takiego ciekawego i przyciągającego.
Dziewczyna przełknęła ostatni kęs i odłożyła sztućce, dla pewności wycierając palce w ściereczkę. Wzięła futerał i odpinała srebrne klamry. Widać było, że dbała o niego jak o oczko w głowie. Był czysty i wyjątkowo zadbany, nawet z tymi poprzecieranymi naklejkami, dodającymi jakiejś takiej swojskości. Otworzyła futerał i uniosła go, a jego oczom ukazały się jasnobrązowe, niemal złote klasyczne skrzypce i ciemniejszy drewniany smyczek.
- Odziedziczyłam go po przyjaciółce. Była dreamwalkerem, grabieżcą. Trochę dla zabawy, ale o wiele bardziej dla ludzi by im pomagać. Ukradła te skrzypce, zdobyła wiele cennych i mniej cennych pryzów... Nim odeszła zdążyła mnie nauczyć podstaw, dostałam je i dwie książki. To było jakieś. Ile mam już lat... Sześć długich lat temu. Już umiem wszystkie nuty z nich na pamięć. Gdy jestem w jakimś kapitolu lub ruinie, stara się zaglądać po bibliotekach i ich pozostałościach by umieć jeszcze więcej. Muzyka to wolność i spokój, a tak bardzo jej brak w dzisiejszych czasach. Umilam niektórym czas grając na ulicach, Niekiedy za parę kapsli, niekiedy za dobre słowo.
Wzruszyła ramionami.
- Jutro ci zagram, o ile nie będę się zataczać na pokładzie jak szczeniak upity ognistą wodą.
Zamknęła pudło i odłożyła bezpiecznie obok.
Spojrzałem na jej delikatne, smukłe dłonie i to, jak wytarła palce w ściereczkę. Nawet przy wycieraniu miała w sobie jakąś taką... Delikatność? Nie wiem jak to nazwać. Tak czy inaczej przyglądałem się jej z zaciekawieniem. Cały czas męcząc swoją porcję.
- Hm... Skoro ukradła, to takie niezbyt legalne. Skąd mogę mieć pewność, ze i ty mnie nie okradniesz? - Zapytałem spokojnie, podnosząc kawałek ziemniaka do ust i go powoli zajadając.
Nie spieszyło mi się. Na morzu często jadłem w pośpiechu. Nie ma tam miejsca na zastanawianie się czy rozkoszowanie. Szybko konsumujesz i idziesz doglądać okrętu, czy przypadkiem nie nabiera wody z którejś strony, lub czy wszystkie liny są na swoim miejscu. W porcie zawsze jadłem dość długo i wiedział to każdy karczmarz czy kelner w miejscu, w którym często się stołowałem.
- Wiesz, że złodzieje na pokładzie to nie jest dobra oznaka, prawda? Muszę się tego wystrzegać. - Wskazałem na nią widelcem z nabitym na niego ziemniaczkiem, który po chwili wylądował w moich ustach.
Uśmiechnęła się z pobłażaniem, patrząc mu prosto w twarz. A później zaczęła się śmiać. Wycelowała w niego rybą nadzianą na widelec.
- Mało wiesz o grabieżcach, co? Są jak... Elitarna gildia złodziei. Tyle, że nie kradną u siebie, tylko u tych którzy sprowadzili piekło na ziemię. Znasz tą historię? - Odchyliła się na oparcie. - Okradają wymiar "Mistrzów Blasku", ryzykując swoje życia byśmy mieli takie zabawki jak chociażby ta nad nami.
Wskazała sześcian mocy. Przedmiot który bym niczym bateria jednak nim się wyczerpał mijały lata.
- Na statku pewnie też masz jakieś udogodnienia, które mogą być odtworzonymi schematami. Jaki świat, tacy bohaterowie.
Ubiła spory łyk piwa by nadrobić.
- Ale nie jestem jedną z nich. I nawet nie mogę. Szkoda. Mogłabym zwiedzać nie tylko ten świat.
Spojrzała za okno, na horyzont, zaraz potem z powrotem na niego, przyglądając się jego potarganym włosom, czujnym oczom i swobodnej postawie. Całkiem przystojny z niego facet.
Ale to tylko obserwacja.
Wzruszyłem ramionami i mruknąłem cicho sam do siebie, powoli się zajadając. Wysłuchałem co miała do powiedzenia, nie przeszkadzając jej. Nie lubiłem się wtrącać, chyba że musiałem. Spojrzałem w jej oczy po czym gdy skończyła, dziabnąłem ostatni ziemniaczek po czym odpowiedziałem.
- Nie mówię, że jesteś. Po prostu powiedziałem, że mam nadzieję, że nią nie jesteś. Tak czy inaczej, cieszę się z powodu, że moje "skarby" - Zrobiłem gest cudzysłowia palcami. - Będą bezpieczne. Ale fakt faktem, nie mam tam za dużo ciekawostek, jakbyś chciała sobie coś zabrać dla siebie. Jednak może jakbyś była grzeczna, to dostaniesz ode mnie upominek...
Nabiłem kawałek ryby widelcem, przejeżdżając nim po talerzu i zjadając. Została surówka.
- Jest jeszcze jakaś ciekawostka, którą chcesz się ze mną podzielić lub powinienem wiedzieć? - Uśmiecham się delikatnie.
Zaśmiała się krótko.
- Nawet kłamać dobrze nie umiem, także to masz z głowy.
To w końcu była albo kreatywnie przedstawiona prawda, albo brak jakichkolwiek informacji z jej strony. Kłamiąc w końcu trzeba pamiętać, a ona nie potrafiła nawet sobie przypomnieć co jadła tego samego dnia na śniadanie, a co dopiero jakichś kombinacji. Samo komplikowanie sobie życia uważała już za wystarczającą głupotę. Dlatego żyła tak banalnie prosto, z dnia na dzień. Bez planów, bez rodziny czy jakichkolwiek strzępków życia prywatnego.
- Czy jest coś jeszcze... Hmm... - zastanowiła się.
"Jestem arachne i przemieniam się w wielkiego pająka. No i normalnie inne by cię pewnie zeżarły, ale nie martw się! Jestem inna niż wszystkie!"
Uśmiechnęła się znad prawie pustego kufla.
- Chyba nie, ale możliwe, że nie wiem co może być istotnego...
Jakie informacje mogą być ważne gdy się gdzieś wybierasz? Zazwyczaj leciało pytanie "kim jesteś, co tu robisz"
Zamarła.
- Imię! - wyciągnęła w jego stronę rękę. - Jam jest Lilliana Hadelio. Poszukiwacz przygód, podróżnik "tam i jeszcze dalej" . Miło poznać.
Zaśmiałem się, obserwując dziewczynę i jej zaangażowanie. Zdecydowanie nie spodziewałem się po niej aż takiej... Hm.. Radości? A może podejścia do życia? Nie wiedziałem jak to określić, ale spodobała mi się pod tym względem.
Wyciągnąłem do niej dłoń, dość mocno ją ściskając, ale też subtelnie jak dla kobiety. Potrząsnąłem delikatnie naszymi dłońmi.
- Harvey... Po prostu, nie musimy sobie mówić po nazwisku przecież, prawda? - Uśmiechnąłem się do kobiety, po czym posprzątałem na stole po sobie, odkładając naczynia oraz sztućce na bok.
- Cóż... Może jest coś, co byś chciała wiedzieć o mnie? Jakieś pytania? Może jakieś twoje obiekcje? Obawy przed rejsem? Nie wiem... Cokolwiek. - Zaśmiałem się teraz trochę nerwowo.
Zazwyczaj ludzie którzy wsiadali na statek pierwszy raz, mieli masę obaw i pytań. Szczególnie o choroby morskie. Sam byłem ciekawy, czy zasypie mnie pytaniami.
Skinęła głową.
- Oczywiście że nie musimy. Nawet bym go nie zapamiętała. - przyznała bez bicia. - Chyba że jest zabawne, to wtedy możliwe...
Harvey... Harvey... Musi zapamiętać chociaż imię. Przypisać je do tej konkretnej twarzy by nie musieć używać zwrotów nie sprecyzowanych.
Poskłada wszystkie naczynia w równe kupki i odstawiła na bok obok jego.
- Ciebie poznam rozmawiając i obserwują, nie potrzebuję mieć wszystkiego na tacy. - Założyła włosy za ucho robiąc w wypowiedzi małą przerwę - Prócz nie wysłowionej nadziei, że nie będę zdychać z głową za burtą, zapytać mogę dokąd zamierzamy płynąć i czy mamy jakieś przystanki po drodze?
Zaśmiałem się cicho, po czym od razu powiedziałem, tak na zaś, aby nie było potem zdziwienia i szoku.
- Jednak ze mam nadzieję, że z twoją pamięcią nie jest tak źle, gdyż jest pięć złotych rzeczy, które będziesz musiała pamiętać gdzie leżą. Ale o tym dopiero na statku. - Uśmiechnąłem się szeroko i kontynuowała, skoro pytała.
- Też mam nadzieję, że raczej będziesz podziwiać widoki niż karmić ryby za burtą. Co do przystanków to i tak i nie. Jestem osobą trzymającą się zasad, jednakże jeśli chodzi o przystanki i dokąd płyniemy to powiem, że nie wiem. Lubią spontaniczność więc wszystko zależy od tego. No i od pogody. I morza... I żywności.... I... - Zaciąłem się tu specjalnie. - Zresztą... Spontan i już. - Zaśmiałem się.
Rozłożyła dłonie oparte o stół w bezradnym geście z głupim uśmiechem.
- Niczego nie obiecuje. Mogę się jedynie starać.
Czyżby miała pilnować skarbu przed jakimiś okrutnymi piratami? Tak właściwie na tych wodach żyją piraci? Popylają stateczkiem, mają czarną flagę z czaszką i piszczelami?
Zmarszczyła nos na samą myśl karmienia czegokolwiek zawartością swojego biednego żołądka.
Uśmiechnęła się o wiele szerzej, chodź wyglądało to przez moment wybitnie karykaturalnie.
Podziwiane widoków, bezkres błękitu... Najlepiej z wysokości o ile pozwoli jej gdziekolwiek wejść.
- Spontaniczne akcje są najlepsze. Dlatego nigdy nie planuję niczego.
Co nie raz z jednej strony uwikłało ją w beznadziejne sytuacje i kłopoty, a z drugiej pokazało świat od całkiem innej niestandardowej strony. Kochała to. Tak samo jak kochała grę.
Kelner podszedł pytając czy może zabrać naczynia. Lilka haustem dopiła piwo i przytaknęła.
- Płacimy już, nie? - spojrzała na kasztana, oczekując na jego decyzję.
Spojrzałem na kobietę i uśmiechnąłem się. Podobało mi się to, że się rozumiemy i dogadujemy. Skoro chciała płacić, czemu nie. Pytanie tylko co dalej. Pasuje iść odpocząć, ale przecież też jej tak nie przegnam.
- Tak, zapłacę za ciebie, jako hmm... Bonus przed rejsowy? - Zaśmiałem się cicho i wstałem szybko, aby iść zapłacić. wiedziałem, że dziewczyna może protestować, dlatego musiałem się spieszyć. Zapłaciłem i podszedłem do niej.
- To może krótki spacer jeszcze po okolicy i widzimy się jutro, hm? Przy okazji ustalimy jeszcze co nieco odnośnie naszego rejsu.- Uśmiechnąłem się delikatnie i podszedłem do jej krzesła, aby "pomóc" jej wstać.
Chciała kulturalnie odmówić, naprawdę chciała. Gdyby nie to że dosłownie po tym jakby retorycznym pytaniu uciekł, to pewnie by go powstrzymała. Skoro się wyrwał jak ptak do lotu nie śmiała za nim krzyczeć i robić idiotów z ich obojgu. Obserwowała go uważnie z głową nonszalancko opartą o otwartą dłoń, jak podszedł do kasjera i sprawnie odliczył potrzebną kwotę. Gdy wrócił nadal odprowadzała go wzrokiem.
- Wiesz że, to było bardziej niż niepotrzebne, nie? - zapytała unosząc brew.
Złapała swoje klamoty i wstała korzystając z pomocy Harveya.
No proszę, kimś obudził się gentleman.
- Z chęcią zaczerpnę świeżego powietrza. - odparła idąc w stronę drzwi.
Wyszła na zewnątrz, a w nozdrza uderzył ją zapach wilgoci.
- W takim razie chodźmy, pogadamy jeszcze na temat rejsu. chciałbym, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik, aby potem nie było jakichś niedomówień czy innego typu rzeczy. - Uśmiechnąłem się, ruszając wraz z kobietą na zewnątrz.
Było już ciemnawo, wilgotno i mniej przyjemnie jak wcześniej. Mimo to, pora jak i okoliczności sprzyjały spacerowaniu.
- Żeby nie było. Na okręcie gotuje przez pierwsze dwa, maksymalnie trzy dni. Potem jemy rzeczy z puszek, konserwy i inne tego typu dobra. Możesz wziąć swoje posiłki też. Druga rzecz, widzimy się o dziewiątej, zrobię ci szybki kurs, i odpłyniemy około dziesiątej. I najważniejsze chyba, słuchaj się mnie, to wrócimy cało - Zaśmiałem się cicho.
Po ciele kobiety przeszedł mały dreszcz. Od morza ciągnęło zauważalnym chłodem, z rodzaju tych przyjemnych, chodź na tyle zimnych by dziewczynie zachciało się nieco spać. To był u mniej bezwarunkowy odruch. Pewnie przez pajęcze geny, przedostała się tolerancja chłodu poprzez sen. Tak czy inaczej powstrzymała ziewnięcie. Przełożyła włosy na lewe ramię i schowała się pod kapturem. Krok za krokiem, szli w stronę mniejszej strony ludzi. W stronę jakby niewielkiego parku.
- Masz słoiki? W słoiki na gorąco można coś zawekować, wtedy będzie na dłużej. - zarzuciła pomysłem. - Zawsze to kilka dni z ciepłym żarciem więcej.
Schowała dłonie w kieszenie.
- Rano znajdę cię przy statku? - zapytała orientacyjnie - Jestem zielona jak wiosenna trawa, wiesz mi nie jestem typem kobiety, która wtrąca się w nie swoją robotę. Chodzę po pokładzie jak kaczka, to samo w sobie pokazuje że nie powinnam się tam niczego dotykać bez pozwolenia.
Otaczała ją opanowana, spokojna aura, bardziej wyciszona od tej wcześniejszego pełnego energii wolnego ducha.
Uśmiechnąłem się, obserwując kobietę. Ja uwielbiałem ten chłód i zapach morza. Bryzy i prądów. Podszedłem nieco bliżej i lekko trąciłem ją w ramię.
- Owszem, mam słoiki, ale to też chodzi o inne aspekty też. Będzie kilka słoiczków i żarcie w puszkach. Nie martw się, z głodu nie umrzemy.
Powoli szedłem wzdłuż portu. Było przyjemnie. Przynajmniej dla mnie.
- Tak, będę na statku albo gdzieś w porcie. Po prostu tam na mnie poczekaj. W sensie przy moim statku. Zabiorę cię na pokład i zrobię szybkie przeszkolenie z zakresu wszystkiego. Potem cię oprowadzę i rozpoczniemy rejs i twoją nową przygodę...
Uśmiechnąłem się i poszedłem do kobiety od boku.
- W takim razie jutro o dziewiątej?
- Spokojnie, wierzę ci. Będę pamiętać.
Wciąż pod skórą czuła powłokę ekscytacji. Już jutro będzie pływała na statku! I obijała się o wszystkie burty z nadzieją, że za nie nie wypadnie. Oby nie poniosło jej na tyle by stać się Arachne w trakcie rejsu. Wcześniej zawsze miała swobodę odłączenia się od grupy. W razie problemu mogła się gdzieś ukryć i wrócić jak gdyby nigdy nic. Nie żeby kiedykolwiek musiała się zniżać do poziomu ukrywania, zawsze wszystko było w porządku. Chodziło tu o komfort. Zawsze mogła udawać, że te pajęczyny to wcale nie jej robota, bo mogło tamtędy przychodzić multum dziwactw. Na statku odebrana zostanie jej ta swoboda. Odkrycie się, będzie odkryciem. W końcu o wiele wygodniej jej w prawdziwej pajęczej formie niż ludzkiej, Przywykła jednak do tej małej niedogodności, na rzecz braku strachu i odrazy jaką mogłaby budzić.
Zapatrzyła się na obijające się o brzeg fale, że niemal zapomniała go słuchać. Odwróciła się do niego przodem. Złapała go ze rękę i uniosła do poziomu, zaciskając jego dłoń w pięść. Sama również zacisnęła swoją i przybiła żółwika.
- Za przygodę! - rzuciła z szerokim uśmiechem. - Do zobaczenia jutro, w porcie o dziewiątej.
Pożegnała się grzecznie i ruszyła wzdłuż lamp. Musiała dobrze się wyspać, by mieć siły na kolejny dzień. Ostatecznie wylądowała na poddaszu na wpół zawalonej kamienicy, gdzie udało jej przerobić kilka rzeczy po swojemu. Zablokować wejście i zrobiła sobie posłanie z pajęczyn. Zasnęła wsłuchując się w szum wiatru.
Uśmiechnąłem się, widząc jak dziewczyna odchodzi. Westchnąłem też cicho, gdyż miałem kilka rzeczy do zrobienia. Ruszyłem na swój okręt na którym zacząłem jeszcze przerzucać stare i niepotrzebne rzeczy. Niedługo nastała już noc, wszedłem do swojej kajuty i udałem się spać. Jutro zapowiadał się ciekawy, ale i ciężki dzień.
~~
Następnego dnia, obudziłem się zaraz po piątej. Nie wiem który matoł wymyślił, że skrzynki z prowiantem są wydawane od piątej trzydzieści do godziny szóstej. Jednakże jak mus to mus. Udałem się na miejsce i ustawiłem do kolejki. Poszło nawet sprawnie, gdyż o szóstej dziesięć byłem już na pokładzie. Ułożyłem obie skrzynki pod pokładem, zapakowałem nową folię oraz kilka harpunów wraz z linami. O siódmej udałem się na targ i pozałatwiać niektóre rzeczy, związane z rejsem. Zeszło mi tam aż do dziewiątej dwadzieścia. Szybko ruszyłem w stronę okrętu, aby dziewczyna nie uciekła.
Koniec Części I
Lillian nie obchodziło to, że ludzie się śpieszą. Nie obchodziło jej też że w tym momencie, ktoś kłócił się na straganie o pomalowane skrzele ryb. Miała przed sobą gromadkę dzieci, a w dłoniach skrzypce i smyczek. I wiedziała, że odda się muzyce wystarczająco mocno, to może uda się chodź na chwilę oderwać niektórych od ich twardej, surowej rzeczywistości. Coś jednak jej przerwało. Sprawiło, że smyczek nie dotknął strun. Rozmowa dwójki osobników. Mężczyzna przypłynął zza morza do swojej kobiety. Dość romantyczna historia, jednak nie to zwróciło jej uwagę. Przepłynął statkiem z wyspy! Nigdy nie miała okazji do takiej przygody, a to była wspaniała okazja! Czarnowłosa nie zwracając uwagi na jakiekolwiek społecznie akceptowalne czy też nie, działania przeprosiła swoją widownię by podejść do nieznajomych.
- Przepraszam najmocniej, czy mógłby mi pan coś więcej powiedzieć na temat tego statku?Mężczyźni spojrzeli na kobietę w cichym zastanowieniu. Chyba nie spodziewali się takiego pytania i to jeszcze od kobiety. Tutaj mało kto pływał, a już zupełnie nie kobieta. Wszystkie oczy skupiły się na trójce. Mężczyzna ciamkał ustami i zmierzył cię wzrokiem.
- A co byś chciała wiedzieć? Statek jak statek... Kadłub, dziub, rufa.. O ile wiesz co to znaczy.. - Zaczęli się śmiać we dwoje, trochę szydząc z dziewczyny. Po tym ruszyli gdzieś w nieokreślonym kierunku we dwoje.
W pewnym momencie podeszła jednak do niej mała dziewczynka.
- Statki można spotkać nad morzem. Jest ich tam cała masa! Jeden pan podobno robi rejsy wycieczkowe. Mówią, że to szaleniec.. Ja bym jednak chciała się przepłynąć statkiem.
Przytyki były dla Lilliany czymś tak wybitnie zbędnym i nie istotnym, że kompletnie to zignorowała. Ba, cała wypowiedź osobnika, chodź nie zbyt kulturalna, nie wniosła nic, a już tym bardziej nie zaspokoiła jej ciekawości. Nie zwróciła najmniejszej uwagi na odchodzącą dwójkę, robiąc niezadowoloną minę. Wtedy podeszła do niej urocza dziewczynka. Jej słowa zainteresowały Lilkę, która od razu skupiła na niej całą swoją uwagę i uśmiechnęła się.
- A wiesz może gdzie jest ten port mała?
- Jestem Odette. A morze jest tam daleko.
Wskazała palcem w stronę północnej części miasta.
Lilka skinęła głową i wręczyła jej złote jabłko.
- Dziękuję za pomoc Odette. - odparła z wdzięcznością i szerokim uśmiechem.
I oto w ten sposób pobiegła po swoje rzeczy by przygotować się na nową przygodę.
Jeszcze tego samego dnia, Lilian pojawiła się w porcie, kręcąc się między straganami z rybami i wyładowującymi towar żeglarzami.
Dziewczynka patrzyła na kobietę swoimi dużymi zielonymi oczami. Widziała w niej.. No właśnie co? Była nią zafascynowana. Urodą? A może grą na skrzypcach? Tak czy inaczej opowiedziała jej to, aby jej pomóc, bo może sama kiedyś będzie w podobnej sytuacji.
~~
W porcie jak zwykle śmierdziało rybami. Choć niektórzy ten zapach aż uwielbiają. Cała masa marynarzy i ludzi, wyciągała towary ze statków, różnego rodzaju ryby, czy inne dobra. Wzrok kobiety mógł przyciągnąć jednak widok jednego samotnego mężczyzny, przy dość sporym jak na niego samego okręcie.
Przywiązywałem linę cumowniczą do polera i postawiłem mały baner o wycieczkach morskich przed statkiem. Wskoczyłem na pokład i zacząłem wyciągać zużyte przedmioty.
Lilka ani na moment nie śmiała stanąć, gdyż na pewno przecięłaby komuś trasę i przeszkodziła w obowiązkach lub ogółem. Dlatego ze zwinnością łasicy lawirowała między ludźmi. Co jakiś czas ktoś potrafił krzyknąć coś nad jej uchem, sprawiając że niemal się skrzywiła. Jej wzrok spoczął na pokaźnym, zadbanym statku, ześliznął się na kasztanowo-włosego pana, który wystawił na porcie coś przez co niemal podskoczyła z radości. Powstrzymało ją to, że pewnie z jej szczęściem walnęła by kogoś i narobiła rabanu.
Podeszła do statku i poczekała grzecznie na jego kapitana który gdzieś szturmował się na pokładzie.
Gdy już mi się udało wtarabanić na pokład skrzynkę z zużytymi już różnymi przedmiotami, rozejrzałem się po pokładzie. Jeszcze raz zlazłem pod pokład, aby zabrać stamtąd jeszcze ubrania i naczynia. Znów wyszedłem i zapakowałem to ładnie do drugiej skrzyni. Postawiłem to na rogu pokładu i ruszyłem na port, zauważając pewną kobietę, która stała jakby na kogoś lub coś czekała.
- Dzień dobry. Mogę w czymś pani pomóc? - Zapytałem spokojnym tonem głosu, zeskakując na betonowy ląd. Zupełnie inaczej niż na statku.
Stała wpatrując się z fascynacją w bezkres morza, czując podekscytowanie, jak i przerażenie na samą myśl, że będzie poza lądem i twardą ziemią. Oby tylko nie miała choroby morskiej. To zniszczyłoby jej piękne plany i wykończyło. Targnięta jednak dobrym przeczuciem, nie zamierzała się wycofać. Nie było nawet takiej opcji. Z minął pełną determinacji, odwróciła się w stronę zaczepiającego jegomościa, i nagle jej twarz, całkowicie zmieniła wyraz twarzy w uśmiech.
- Dzień dobry. W zasadzie to ja w sprawie ogłoszenia. - poklepała baner w braterskim geście - Szukam kapitana statku, by wyruszyć na wycieczkę.
Już zabrałam misie w teczkę - dodała w myślach.
Podszedłem bliżej spoglądając na dziewczynę, jak i baner który sam tam postawiłem. Uniosłem delikatnie brew, po czym się uśmiechnąłem.
- Ja jestem kapitanem. Miło to słyszeć, jednakże nie zabiorę mości pani na statek od tak... - Zaśmiałem się cicho i wyciągnąłem rozkładany drewniany pomost, po którym
z powrotem wszedłem na pokład.
- Muszę najpierw się upewnić, że nie zostanę podczas rejsu zabity... Albo gorzej. Proponuję najpierw iść na piwo do okolicznej karczmy, porozmawiamy... A potem możemy wyruszyć w podróż.
Domyśliła się że mężczyzna pracuje na tym statku, ale nie miała skąd domyślić się że jest kapitanem. Stereotypowego trójkątnego kapelusza nie miał, drewnianej ręki, nogi, papugi, czy niby-małpki. Nie pasował jej też do definicji wariata, jak określiła go tamta urocza dziewczynka. Wyglądał po prostu na całkiem przystojnego młodego mężczyznę.
- Zdarzały się panu takie przygody? - wydawała się całkiem szczerze zaskoczona i zaciekawiona.
Poprawiła plecak na ramieniu, przyglądając się jego pracy.
- Jestem jak najbardziej za poznawczym kuflem. Zawsze dobrze wiedzieć z kim spędzi się najbliższy czas. Mam poczekać? Pomóc?
Uśmiechnąłem się, widząc minę kobiety. Zawsze mnie cieszyło, gdy ktoś chciał poznać smak nowej dla siebie przygody. Trochę innego życia, dreszczyku strachu i zastrzyku adrenaliny.
- Nigdy nie pływałaś na statku prawda? Wejdź na pokład, poczuj jak go fale noszą i jeszcze się zastanów, bo jak wyjdziemy na piwo, to będzie za późno. - Zaśmiałem się cicho i chwyciłem kolejną skrzynie, którą musiałem opróżnić, umyć, a potem uzupełnić.
Ciekawy byłem też reakcji dziewczyny na jedną rzecz... Ale do tego za chwilę. Niech się poczuje pewniej.
Na pytanie pokręciła zamaszyście głową w przeczeniu. Za jego pozwoleniem, bez wahania weszła na statek. Odłożyła z namaszczeniem futerał ze skrzypcami i o wiele mniej delikatnie plecak.
- Nie ma się nad czym zastanawiać. Przygoda ma nas zaskakiwać, wplątać w różne sytuacje, byśmy mogli odkryć siebie.
Po kilku krokach poczuła jakby każdy jej krok wpływał na statek. Wyjrzała nad burtą z drugiej strony i nad dziobem. I jakoś tak oddała się temu widokowi na chwilę, zanim do niego wróciła. Na jej twarzy zdecydowanie mieszało się z radością.
Statkiem delikatnie bujało na boki, gdy małe fale uderzał w jego bok. Powoli się podnosił i opadał, uderzając drugim bokiem o zamontowane przy betonie opony. Gdy się stąpało po pokładzie, drewniane deski wydawały z siebie charakterystyczne chrupnięcia i trzaski.
- Cóż... Skoro już się zaaklimatyzowałaś, to trzymaj i działaj... - Podszedłem do dziewczyny z mopem, bardzo ciekawy jej reakcji. - Każdy początkujący szczur morski musi przelecieć cały pokład i porządnie to umyć. - Uśmiecham się złośliwie.
W pewnym momencie bujnęło bardziej, a Lillian od razu rozstawiła nogi szerzej jakby już na zaś łapała równowagę.
Złapała mopa i oparła się o niego w leniwym geście.
- No nie wiem kapitanie, jak na razie moja prośba przygarnięcia nie została rozpatrzona. Jedyne co na razie mogę zmyć to ślady moich trampek. - posłała mu równie złośliwy z lekka pół uśmiech.
Nie żeby mycie jej przeszkadzało, w żadnym razie, jednakże dobre uczynki robiła tylko wtedy gdy nadeszła ją taka ochota, lub gdy chciała pomóc komuś kto sobie nie radził. Ten tu radził sobie doskonale.
Stałem niewzruszony, spoglądając na kobietę, gdy się mocno zaparła nogami o deski. Zachciało mi się śmiać, gdy złapała mocniej mopa, aby się nie przewrócić. Podszedłem spokojnym krokiem do niej, stając przodem przed nią i odbierając przedmiot.
- Butna jesteś, takich na okrętach się nie lubi bo sprawiają kłopoty i utrudniają pracę. - Wyprostowałem się, ale z uśmiechem na twarzy. - Jeszcze jedna oznaka buntu i wylądujesz szczurze lądowy w oceanie. A teraz złaź z pokładu. Napijemy się piwa i podyskutujemy o podróży. - Powiedziałem nieco podniesionym głosem, po czym odłożyłem przedmiot do kajuty.
Podszedłem do skrzyni, chwytając ją obydwoma rękami i znosząc ją na ląd. Tam obie skrzynie zapakowałem na mały wózek, którym potem musiałem podjechać do specjalnej budki. Tam odpowiedni ludzie się nimi zajmowali i zapełniali. Oczywiście za odpowiednią kwotę.
Jedyne jej zetknięcia z wodą to łaźnie lub wanny i jakoś nie specjalnie zbliżała się do większych zbiorników, a co za tym idzie - nie potrafiła pływać. Sama myśl, że mogłaby wylądować w błękitnych głębinach bez już jakiegokolwiek podparcia pod nogami, nie uśmiechała jej się zbytnio. Co prawda miała piękny zapach soli i wszechobecnego jodu, sprawiający, że jakoś lżej się oddychało, ale podziękuje.
- Musiałbyś mnie szybko wyławiać, inaczej świat byłby uboższy o jedną piękną kobietę. - zrobiła teatralnie smutną minę.
Przerzuciła plecak przez ramię a w drugą złapała futerał. Ostrożnie krok za krokiem na zauważalnie szerzej rozstawionych nogach, stanęła na podeście, któremu ufać mogła stokroć mniej niż statkowi, ale wierzyła, że "pan kapitan" dobrze wykonuje swoją pracę.
- Nie masz załogi? Swoich kajtków? Majtków? Noo... Wiesz o co mi chodzi.
Zeskoczyła na stały ląd, przyglądając się z ciekawością jego pracy.
Jeśli ciekawość to pierwszy stopień do piekła to ona ma zaliczone je wszystkie. Pierwsze i ostatnie stopnie ciekawości.
Pokiwałem trochę niedowierzająco głową, uśmiechając się pod nosem sam do siebie. Złożyłem mały podest, łączący statek z portem i chwyciłem ramie wózka. Spojrzałem na dziewczynę po czym się odezwałem, ruszając i ciągnąc wózek za sobą.
- To byłaby duża strata. Co do załogi, to nie. Nie mam, a nawet jej nie potrzebuje. Wiele rzeczy na statku jest powiedzmy zmechanizowanych, przez co wystarczy jeden ruch dźwignią, a wykonuje sam robotę trzech ludzi. Oczywiście to tylko przykład, a nie dosłownie. Oprócz tego, załoga kosztuje. A ja nie zarabiam na tyle, aby jeszcze opłacać darmozjadów. - Wzruszyłem ramionami, podchodząc do małego budyneczku.
- Poczekaj tutaj, zaraz do ciebie wrócę. - Powiedziałem wchodząc do środka.
Tam podałem obie skrzynie mężczyźnie. Ten je zważył, przejrzał co jest w środku, zapisał coś na kartce i porozmawialiśmy jeszcze chwilę. Po kilku minutach wróciłem do kobiety.
- To co? Piwo? Rum? Może whisky? - Uśmiechnąłem się delikatnie, robiąc zapraszający gest ręką w stronę najbliższej karczmy w porcie.
Usiadła sobie wygodnie na najbliższym nie obdryśtanym przez mewy palu - a uwierzcie sprawdziła dokładnie - i poczekała.
- Nie chcę przesadzać, bo za bardzo na nim gibie, więc zostanę grzecznie przy piwie. - stwierdziła z uśmiechem wstając i zarzuciwszy skrzypce na plecy ruszyła we wskazaną stronę. Karczma "Frywolna syrenka", pachniała typową na tą okolicę smażonym i wędzonym rybim mięsem (co z pewnością spodobałoby się syrenkom) i pieczonymi ziemniakami. Rozejrzawszy się po przybytku, wybrała najbardziej oddalone w kącie miejsce i usiadła w ławeczce z gąbką obszytą kawałkami tkanin wszelkiej maści. Gdy podszedł do nich kelner, złożyła zamówienie.
- Poproszę piwo.
Niewysoki młodzieniec stał z notesikiem w dłoni.
- Jasne czy ciemne? - zapytał.
- Ciemne. - odparła natychmiast pewna swego.
- Czy chciałaby pani coś do jedzenia?
Zastanowiła się, patrząc na kartę menu.
- Paluszki rybne, jako przekąska. I to będzie wszystko, dziękuję.
Skinęła głową i wróciła spojrzeniem to kapitana, którego imienia jeszcze nie zdążyła poznać.
Uśmiechnąłem się na grę słów, jaką dziewczyna zrobiła? Ułożyła? Mniejsza z tym. Ruszyłem do karczmy wraz z dziewczyną, siadając w oddalonym stoliku i chwytając kartę w dłonie. W końcu mogłem zjeść coś gorącego i innego niż konserwy i ryby. Ryby...
- Dla mnie natomiast, proszę whisky z colą... Do tego będą zapiekane ziemniaczki, surówka z kapusty i... Macie coś prócz ryb? - Spojrzałem na mężczyznę, na co ten tylko wzruszył delikatnie ramionami. - Niech będzie... Filet z dorsza, zakrapiany sokiem z cytryny... Dziękuję.. - Oddałem mężczyźnie kartę.
Spojrzałem na swoje dłonie, na dłonie dziewczyny, a potem w jej oczy.
- A więc od początku. Dlaczego chcesz akurat ze mną wypłynąć w podróż, pełną niebezpieczeństw oraz szaleństwa. Morza i oceany bywają groźne i niebezpieczne, a ty... - Wskazałem na nią palcem. - Wyglądasz na delikatną kobietę, którą morskie otchłanie, będą mogły nieco przerazić. Jeśli chcesz płynąć wraz ze mną, muszę mieć gwarancję że mi zaufasz, ale i jednocześnie ja muszę mieć gwarancje, że zaufam tobie. - Powiedziałem spokojnie, opierając się o oparcie i uśmiechając pod nosem.
On tak pełen obiad a ona tak na paluszkach by pozostała? Tak trochę...
Skinęła palcami na kartę, a gdy ją dostała wylosowała pierwsze lepsze danie.
- To poproszę jeszcze halibuta z ryżem i warzywami.
Oddała kartę i oparła podbródek na splecionych palcach.
- Dlaczego... - zastanowiła się. - Lubię przygody, adrenalinę, niebezpieczeństwo. A dlaczego z tobą? Czysty przypadek. Usłyszałam rozmowę niezbyt pomocnych ludzi i się rozmarzyłam, a dziewczynka nakierowała mnie na port i "szalonego pana robiącego rejsy". Nie trudno było Cię znaleźć o dziwo.
Płynnie przeszła z formalnego tonu, na całkowicie przyjazny. Już zaakceptowała go jako kompana w podróży, jak każdego innego, wariata który śmiał ją wziąć ze sobą gdziekolwiek.
Zrobiła miejsce gdy kelner przyniósł alkohol. Przesunęła sobie kufel przed siebie i wróciła do pozycji splecionych dłoni. Obdarowując rozmówcę spojrzeniem bezchmurnego nieba.
- Każdy się na to nabiera. Na tą pozorną delikatność. Jest urocza, ale to tylko dar natury. Byłam już na wielu dzikich, niebezpiecznych przygodach i jak na razie nikomu nie przysporzyłam kłopotów. I obiecuję że na tym rejsie ich nie przysporzę.
Spojrzałem na kobietę gdy jeszcze coś domówiła. Mruknąłem cicho w zamyśleniu. ryba. Kolejna ryba. Wszędzie ryby.
- Rozumiem, ale nie rozumiem dlaczego szalony... Nie jestem taki zły, a to że lubię pływać w sztormy... To uważam, że dodaje mi to lekkiej... Hm... Atrakcyjności? Może tak bym to nazwał.. - Uśmiechnąłem się delikatnie i odebrałem od kelnera swój alkohol. Od razu namoczyłem w nim usta, ale nie napiłem się jako tako.
- Jeśli chcesz zobaczyć czym jest żywioł, nie będę ci tego utrudniać. Musisz jednak wiedzieć, że morze to nie są przelewki. Gdy odpłyniemy wystarczająco daleko od brzegu, jesteśmy skazani już tylko na łaskę natury. No i decyzje mądrego kapitana... - Powiedziałem stanowczo, po czym się zaśmiałem. - Nie będzie tak źle, a nóż pokochasz jeszcze pływanie i cię zwerbuje do siebie?
Spojrzałem z uśmiechem na dziewczynę, a chwilę potem przyszedł kelner z naszymi zamówieniami. Zrobiłem trochę więcej miejsca, aby mógł postawić talerz, po czym zająłem się jedzeniem. Rejsy wzmagają apetyt.
Wskazała na niego dłonią od góry do dołu.
- No właśnie! Widzę, że żeś koło szaleńca nawet nie stał! Na ostatniej przypadkowej przygodzie trafiłam na kompletnych czubów. - zaczęła swoją opowieść, jedną z wielu które miała po latach włóczęgi - Złapali mnie i zaciągnęli do jakiejś ruiny na obrzeżach, drąc się "W końcu cię złapaliśmy tęczowa stonogo!" - zaczęła żywo gestykulować - Twierdzili, że kurz na nóżkach biega po pokoju i potrafi latać. Jak to się kiedyś nazywało? Psycha... Psychiatra? Niee... Psychiatryk? W każdym razie miejsce ludzi z "kuku mamuniu".
Wzięła łyk piwa.
- Łapię, ty rządzisz, kapitan te sprawy, się lepiej znasz i nie zamierzam ci wchodzić w paradę, chyba, że będą kłopoty to mogę pomóc. - zaśmiała się. - Będę ci ściągać ludzi grą na skrzypcach. Nauczę się jakiejś piosenki, które wy tam śpiewacie i jazda.
Podziękowała kelnerowi jeszcze raz i nieśpiesznie zaczęła dziobać halibuta. Przez chwilę przyglądała się kawałkowi nim zasmakowała smażonego mięsa. Nie miała nic do ryb, po prostu mało kiedy je jadła. Co prawda bardziej wolała coś typowo surowego, jednak była wielce daleka od marudzenia. Przynajmniej nie wypija mięsnej odżywczej papki ze zwierząt i ludzi.
Usiadłem wygodniej i obserwowałem dziewczynę z uśmiechem na twarzy, gdy zaczęła opowiadać historyjkę. Słuchało się jej bardzo przyjemnie, szczególnie że miała bardzo milutki i przyjemny do słuchania głos. Przytakiwałem jej i słuchałem, do momentu gdy przyszło jedzenie. Życzyłem smacznego, biorąc do ręki widelec i zaczynając skubać swoje ziemniaczki wraz z rybą. Ah, w końcu gorący, pyszny, pełen wartościowy posiłek.
- No właśnie miałem też o to pytać. Umiesz grać? Długo grasz? Jak zaczęłaś? - Zacząłem pytać, powoli się objadając i popijając posiłek swoim zamówionym drinkiem. - Wybacz, że z pełnymi ustami, ale nie mamy czasu do stracenia. Muszę cię jeszcze tyle o ile poznać, potem pasuje wynająć pokój na noc, a jutro z samego rana muszę być w porcie. Będzie świeża dostawa ryb, na dodatek muszę odebrać skrzynie. Więc... No sama rozumiesz. Ty jednak nie musisz wstawać wcześnie rano. Myślę, że jak o dziewiątej się stawisz tam gdzie wcześniej się spotkaliśmy, będzie w sam raz... - Uśmiechnąłem się delikatnie, jedząc powoli swój posiłek i obserwując ruchy kobiety. Była w tym jakaś taka... Finezyjność, coś takiego ciekawego i przyciągającego.
Dziewczyna przełknęła ostatni kęs i odłożyła sztućce, dla pewności wycierając palce w ściereczkę. Wzięła futerał i odpinała srebrne klamry. Widać było, że dbała o niego jak o oczko w głowie. Był czysty i wyjątkowo zadbany, nawet z tymi poprzecieranymi naklejkami, dodającymi jakiejś takiej swojskości. Otworzyła futerał i uniosła go, a jego oczom ukazały się jasnobrązowe, niemal złote klasyczne skrzypce i ciemniejszy drewniany smyczek.
- Odziedziczyłam go po przyjaciółce. Była dreamwalkerem, grabieżcą. Trochę dla zabawy, ale o wiele bardziej dla ludzi by im pomagać. Ukradła te skrzypce, zdobyła wiele cennych i mniej cennych pryzów... Nim odeszła zdążyła mnie nauczyć podstaw, dostałam je i dwie książki. To było jakieś. Ile mam już lat... Sześć długich lat temu. Już umiem wszystkie nuty z nich na pamięć. Gdy jestem w jakimś kapitolu lub ruinie, stara się zaglądać po bibliotekach i ich pozostałościach by umieć jeszcze więcej. Muzyka to wolność i spokój, a tak bardzo jej brak w dzisiejszych czasach. Umilam niektórym czas grając na ulicach, Niekiedy za parę kapsli, niekiedy za dobre słowo.
Wzruszyła ramionami.
- Jutro ci zagram, o ile nie będę się zataczać na pokładzie jak szczeniak upity ognistą wodą.
Zamknęła pudło i odłożyła bezpiecznie obok.
Spojrzałem na jej delikatne, smukłe dłonie i to, jak wytarła palce w ściereczkę. Nawet przy wycieraniu miała w sobie jakąś taką... Delikatność? Nie wiem jak to nazwać. Tak czy inaczej przyglądałem się jej z zaciekawieniem. Cały czas męcząc swoją porcję.
- Hm... Skoro ukradła, to takie niezbyt legalne. Skąd mogę mieć pewność, ze i ty mnie nie okradniesz? - Zapytałem spokojnie, podnosząc kawałek ziemniaka do ust i go powoli zajadając.
Nie spieszyło mi się. Na morzu często jadłem w pośpiechu. Nie ma tam miejsca na zastanawianie się czy rozkoszowanie. Szybko konsumujesz i idziesz doglądać okrętu, czy przypadkiem nie nabiera wody z którejś strony, lub czy wszystkie liny są na swoim miejscu. W porcie zawsze jadłem dość długo i wiedział to każdy karczmarz czy kelner w miejscu, w którym często się stołowałem.
- Wiesz, że złodzieje na pokładzie to nie jest dobra oznaka, prawda? Muszę się tego wystrzegać. - Wskazałem na nią widelcem z nabitym na niego ziemniaczkiem, który po chwili wylądował w moich ustach.
Uśmiechnęła się z pobłażaniem, patrząc mu prosto w twarz. A później zaczęła się śmiać. Wycelowała w niego rybą nadzianą na widelec.
- Mało wiesz o grabieżcach, co? Są jak... Elitarna gildia złodziei. Tyle, że nie kradną u siebie, tylko u tych którzy sprowadzili piekło na ziemię. Znasz tą historię? - Odchyliła się na oparcie. - Okradają wymiar "Mistrzów Blasku", ryzykując swoje życia byśmy mieli takie zabawki jak chociażby ta nad nami.
Wskazała sześcian mocy. Przedmiot który bym niczym bateria jednak nim się wyczerpał mijały lata.
- Na statku pewnie też masz jakieś udogodnienia, które mogą być odtworzonymi schematami. Jaki świat, tacy bohaterowie.
Ubiła spory łyk piwa by nadrobić.
- Ale nie jestem jedną z nich. I nawet nie mogę. Szkoda. Mogłabym zwiedzać nie tylko ten świat.
Spojrzała za okno, na horyzont, zaraz potem z powrotem na niego, przyglądając się jego potarganym włosom, czujnym oczom i swobodnej postawie. Całkiem przystojny z niego facet.
Ale to tylko obserwacja.
Wzruszyłem ramionami i mruknąłem cicho sam do siebie, powoli się zajadając. Wysłuchałem co miała do powiedzenia, nie przeszkadzając jej. Nie lubiłem się wtrącać, chyba że musiałem. Spojrzałem w jej oczy po czym gdy skończyła, dziabnąłem ostatni ziemniaczek po czym odpowiedziałem.
- Nie mówię, że jesteś. Po prostu powiedziałem, że mam nadzieję, że nią nie jesteś. Tak czy inaczej, cieszę się z powodu, że moje "skarby" - Zrobiłem gest cudzysłowia palcami. - Będą bezpieczne. Ale fakt faktem, nie mam tam za dużo ciekawostek, jakbyś chciała sobie coś zabrać dla siebie. Jednak może jakbyś była grzeczna, to dostaniesz ode mnie upominek...
Nabiłem kawałek ryby widelcem, przejeżdżając nim po talerzu i zjadając. Została surówka.
- Jest jeszcze jakaś ciekawostka, którą chcesz się ze mną podzielić lub powinienem wiedzieć? - Uśmiecham się delikatnie.
Zaśmiała się krótko.
- Nawet kłamać dobrze nie umiem, także to masz z głowy.
To w końcu była albo kreatywnie przedstawiona prawda, albo brak jakichkolwiek informacji z jej strony. Kłamiąc w końcu trzeba pamiętać, a ona nie potrafiła nawet sobie przypomnieć co jadła tego samego dnia na śniadanie, a co dopiero jakichś kombinacji. Samo komplikowanie sobie życia uważała już za wystarczającą głupotę. Dlatego żyła tak banalnie prosto, z dnia na dzień. Bez planów, bez rodziny czy jakichkolwiek strzępków życia prywatnego.
- Czy jest coś jeszcze... Hmm... - zastanowiła się.
"Jestem arachne i przemieniam się w wielkiego pająka. No i normalnie inne by cię pewnie zeżarły, ale nie martw się! Jestem inna niż wszystkie!"
Uśmiechnęła się znad prawie pustego kufla.
- Chyba nie, ale możliwe, że nie wiem co może być istotnego...
Jakie informacje mogą być ważne gdy się gdzieś wybierasz? Zazwyczaj leciało pytanie "kim jesteś, co tu robisz"
Zamarła.
- Imię! - wyciągnęła w jego stronę rękę. - Jam jest Lilliana Hadelio. Poszukiwacz przygód, podróżnik "tam i jeszcze dalej" . Miło poznać.
Zaśmiałem się, obserwując dziewczynę i jej zaangażowanie. Zdecydowanie nie spodziewałem się po niej aż takiej... Hm.. Radości? A może podejścia do życia? Nie wiedziałem jak to określić, ale spodobała mi się pod tym względem.
Wyciągnąłem do niej dłoń, dość mocno ją ściskając, ale też subtelnie jak dla kobiety. Potrząsnąłem delikatnie naszymi dłońmi.
- Harvey... Po prostu, nie musimy sobie mówić po nazwisku przecież, prawda? - Uśmiechnąłem się do kobiety, po czym posprzątałem na stole po sobie, odkładając naczynia oraz sztućce na bok.
- Cóż... Może jest coś, co byś chciała wiedzieć o mnie? Jakieś pytania? Może jakieś twoje obiekcje? Obawy przed rejsem? Nie wiem... Cokolwiek. - Zaśmiałem się teraz trochę nerwowo.
Zazwyczaj ludzie którzy wsiadali na statek pierwszy raz, mieli masę obaw i pytań. Szczególnie o choroby morskie. Sam byłem ciekawy, czy zasypie mnie pytaniami.
Skinęła głową.
- Oczywiście że nie musimy. Nawet bym go nie zapamiętała. - przyznała bez bicia. - Chyba że jest zabawne, to wtedy możliwe...
Harvey... Harvey... Musi zapamiętać chociaż imię. Przypisać je do tej konkretnej twarzy by nie musieć używać zwrotów nie sprecyzowanych.
Poskłada wszystkie naczynia w równe kupki i odstawiła na bok obok jego.
- Ciebie poznam rozmawiając i obserwują, nie potrzebuję mieć wszystkiego na tacy. - Założyła włosy za ucho robiąc w wypowiedzi małą przerwę - Prócz nie wysłowionej nadziei, że nie będę zdychać z głową za burtą, zapytać mogę dokąd zamierzamy płynąć i czy mamy jakieś przystanki po drodze?
Zaśmiałem się cicho, po czym od razu powiedziałem, tak na zaś, aby nie było potem zdziwienia i szoku.
- Jednak ze mam nadzieję, że z twoją pamięcią nie jest tak źle, gdyż jest pięć złotych rzeczy, które będziesz musiała pamiętać gdzie leżą. Ale o tym dopiero na statku. - Uśmiechnąłem się szeroko i kontynuowała, skoro pytała.
- Też mam nadzieję, że raczej będziesz podziwiać widoki niż karmić ryby za burtą. Co do przystanków to i tak i nie. Jestem osobą trzymającą się zasad, jednakże jeśli chodzi o przystanki i dokąd płyniemy to powiem, że nie wiem. Lubią spontaniczność więc wszystko zależy od tego. No i od pogody. I morza... I żywności.... I... - Zaciąłem się tu specjalnie. - Zresztą... Spontan i już. - Zaśmiałem się.
Rozłożyła dłonie oparte o stół w bezradnym geście z głupim uśmiechem.
- Niczego nie obiecuje. Mogę się jedynie starać.
Czyżby miała pilnować skarbu przed jakimiś okrutnymi piratami? Tak właściwie na tych wodach żyją piraci? Popylają stateczkiem, mają czarną flagę z czaszką i piszczelami?
Zmarszczyła nos na samą myśl karmienia czegokolwiek zawartością swojego biednego żołądka.
Uśmiechnęła się o wiele szerzej, chodź wyglądało to przez moment wybitnie karykaturalnie.
Podziwiane widoków, bezkres błękitu... Najlepiej z wysokości o ile pozwoli jej gdziekolwiek wejść.
- Spontaniczne akcje są najlepsze. Dlatego nigdy nie planuję niczego.
Co nie raz z jednej strony uwikłało ją w beznadziejne sytuacje i kłopoty, a z drugiej pokazało świat od całkiem innej niestandardowej strony. Kochała to. Tak samo jak kochała grę.
Kelner podszedł pytając czy może zabrać naczynia. Lilka haustem dopiła piwo i przytaknęła.
- Płacimy już, nie? - spojrzała na kasztana, oczekując na jego decyzję.
Spojrzałem na kobietę i uśmiechnąłem się. Podobało mi się to, że się rozumiemy i dogadujemy. Skoro chciała płacić, czemu nie. Pytanie tylko co dalej. Pasuje iść odpocząć, ale przecież też jej tak nie przegnam.
- Tak, zapłacę za ciebie, jako hmm... Bonus przed rejsowy? - Zaśmiałem się cicho i wstałem szybko, aby iść zapłacić. wiedziałem, że dziewczyna może protestować, dlatego musiałem się spieszyć. Zapłaciłem i podszedłem do niej.
- To może krótki spacer jeszcze po okolicy i widzimy się jutro, hm? Przy okazji ustalimy jeszcze co nieco odnośnie naszego rejsu.- Uśmiechnąłem się delikatnie i podszedłem do jej krzesła, aby "pomóc" jej wstać.
Chciała kulturalnie odmówić, naprawdę chciała. Gdyby nie to że dosłownie po tym jakby retorycznym pytaniu uciekł, to pewnie by go powstrzymała. Skoro się wyrwał jak ptak do lotu nie śmiała za nim krzyczeć i robić idiotów z ich obojgu. Obserwowała go uważnie z głową nonszalancko opartą o otwartą dłoń, jak podszedł do kasjera i sprawnie odliczył potrzebną kwotę. Gdy wrócił nadal odprowadzała go wzrokiem.
- Wiesz że, to było bardziej niż niepotrzebne, nie? - zapytała unosząc brew.
Złapała swoje klamoty i wstała korzystając z pomocy Harveya.
No proszę, kimś obudził się gentleman.
- Z chęcią zaczerpnę świeżego powietrza. - odparła idąc w stronę drzwi.
Wyszła na zewnątrz, a w nozdrza uderzył ją zapach wilgoci.
- W takim razie chodźmy, pogadamy jeszcze na temat rejsu. chciałbym, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik, aby potem nie było jakichś niedomówień czy innego typu rzeczy. - Uśmiechnąłem się, ruszając wraz z kobietą na zewnątrz.
Było już ciemnawo, wilgotno i mniej przyjemnie jak wcześniej. Mimo to, pora jak i okoliczności sprzyjały spacerowaniu.
- Żeby nie było. Na okręcie gotuje przez pierwsze dwa, maksymalnie trzy dni. Potem jemy rzeczy z puszek, konserwy i inne tego typu dobra. Możesz wziąć swoje posiłki też. Druga rzecz, widzimy się o dziewiątej, zrobię ci szybki kurs, i odpłyniemy około dziesiątej. I najważniejsze chyba, słuchaj się mnie, to wrócimy cało - Zaśmiałem się cicho.
Po ciele kobiety przeszedł mały dreszcz. Od morza ciągnęło zauważalnym chłodem, z rodzaju tych przyjemnych, chodź na tyle zimnych by dziewczynie zachciało się nieco spać. To był u mniej bezwarunkowy odruch. Pewnie przez pajęcze geny, przedostała się tolerancja chłodu poprzez sen. Tak czy inaczej powstrzymała ziewnięcie. Przełożyła włosy na lewe ramię i schowała się pod kapturem. Krok za krokiem, szli w stronę mniejszej strony ludzi. W stronę jakby niewielkiego parku.
- Masz słoiki? W słoiki na gorąco można coś zawekować, wtedy będzie na dłużej. - zarzuciła pomysłem. - Zawsze to kilka dni z ciepłym żarciem więcej.
Schowała dłonie w kieszenie.
- Rano znajdę cię przy statku? - zapytała orientacyjnie - Jestem zielona jak wiosenna trawa, wiesz mi nie jestem typem kobiety, która wtrąca się w nie swoją robotę. Chodzę po pokładzie jak kaczka, to samo w sobie pokazuje że nie powinnam się tam niczego dotykać bez pozwolenia.
Otaczała ją opanowana, spokojna aura, bardziej wyciszona od tej wcześniejszego pełnego energii wolnego ducha.
Uśmiechnąłem się, obserwując kobietę. Ja uwielbiałem ten chłód i zapach morza. Bryzy i prądów. Podszedłem nieco bliżej i lekko trąciłem ją w ramię.
- Owszem, mam słoiki, ale to też chodzi o inne aspekty też. Będzie kilka słoiczków i żarcie w puszkach. Nie martw się, z głodu nie umrzemy.
Powoli szedłem wzdłuż portu. Było przyjemnie. Przynajmniej dla mnie.
- Tak, będę na statku albo gdzieś w porcie. Po prostu tam na mnie poczekaj. W sensie przy moim statku. Zabiorę cię na pokład i zrobię szybkie przeszkolenie z zakresu wszystkiego. Potem cię oprowadzę i rozpoczniemy rejs i twoją nową przygodę...
Uśmiechnąłem się i poszedłem do kobiety od boku.
- W takim razie jutro o dziewiątej?
- Spokojnie, wierzę ci. Będę pamiętać.
Wciąż pod skórą czuła powłokę ekscytacji. Już jutro będzie pływała na statku! I obijała się o wszystkie burty z nadzieją, że za nie nie wypadnie. Oby nie poniosło jej na tyle by stać się Arachne w trakcie rejsu. Wcześniej zawsze miała swobodę odłączenia się od grupy. W razie problemu mogła się gdzieś ukryć i wrócić jak gdyby nigdy nic. Nie żeby kiedykolwiek musiała się zniżać do poziomu ukrywania, zawsze wszystko było w porządku. Chodziło tu o komfort. Zawsze mogła udawać, że te pajęczyny to wcale nie jej robota, bo mogło tamtędy przychodzić multum dziwactw. Na statku odebrana zostanie jej ta swoboda. Odkrycie się, będzie odkryciem. W końcu o wiele wygodniej jej w prawdziwej pajęczej formie niż ludzkiej, Przywykła jednak do tej małej niedogodności, na rzecz braku strachu i odrazy jaką mogłaby budzić.
Zapatrzyła się na obijające się o brzeg fale, że niemal zapomniała go słuchać. Odwróciła się do niego przodem. Złapała go ze rękę i uniosła do poziomu, zaciskając jego dłoń w pięść. Sama również zacisnęła swoją i przybiła żółwika.
- Za przygodę! - rzuciła z szerokim uśmiechem. - Do zobaczenia jutro, w porcie o dziewiątej.
Pożegnała się grzecznie i ruszyła wzdłuż lamp. Musiała dobrze się wyspać, by mieć siły na kolejny dzień. Ostatecznie wylądowała na poddaszu na wpół zawalonej kamienicy, gdzie udało jej przerobić kilka rzeczy po swojemu. Zablokować wejście i zrobiła sobie posłanie z pajęczyn. Zasnęła wsłuchując się w szum wiatru.
Uśmiechnąłem się, widząc jak dziewczyna odchodzi. Westchnąłem też cicho, gdyż miałem kilka rzeczy do zrobienia. Ruszyłem na swój okręt na którym zacząłem jeszcze przerzucać stare i niepotrzebne rzeczy. Niedługo nastała już noc, wszedłem do swojej kajuty i udałem się spać. Jutro zapowiadał się ciekawy, ale i ciężki dzień.
~~
Następnego dnia, obudziłem się zaraz po piątej. Nie wiem który matoł wymyślił, że skrzynki z prowiantem są wydawane od piątej trzydzieści do godziny szóstej. Jednakże jak mus to mus. Udałem się na miejsce i ustawiłem do kolejki. Poszło nawet sprawnie, gdyż o szóstej dziesięć byłem już na pokładzie. Ułożyłem obie skrzynki pod pokładem, zapakowałem nową folię oraz kilka harpunów wraz z linami. O siódmej udałem się na targ i pozałatwiać niektóre rzeczy, związane z rejsem. Zeszło mi tam aż do dziewiątej dwadzieścia. Szybko ruszyłem w stronę okrętu, aby dziewczyna nie uciekła.
Koniec Części I
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz