Lauren
Powoli szedłem, raczej nawet spacerując, dość ciemnym lasem. Nie wiedziałem, że można tu spotkać takie ciemne zakamarki. Myślałem bardziej o przyjemnym skrócie, czy też miłej dróżce, ale nie! Gęste, niemiłe, drapiące krzaczory, które robiły na mojej i tak już zniszczonej skórze małe rany. Nie podobała mi się ta droga, ale byłem za daleko, aby teraz zawrócić. Co gorsza, po drodze spotykałem coraz więcej pajęczyn.
Bobby
Z mojego długiego czuwania wybudził mnie intruz. Musiał być człowiekiem, a przynajmniej jakąś człekopodobną kreaturą, dało się to pozna po tym, jak przedzierał się przez zastawione przeze mnie sieci. Końce nici, spotykające się w mojej aktualnej kryjówce zdradzały obecność wszystkich nowych gości. Nie żebym urządziła sobie aktualną kryjówkę w ciemnym lesie pośrodku niczego, przy zapuszczonej przez rzadkie użytkowanie drodze. Wspięłam się nieco wyżej wśród gęstwiny z nadzieją na dostrzeżenie źródła ruchu. Pech chciał, że akurat tędy nogi kogoś niosły. Miałam chociaż nadzieję, że przybyły nie zajdzie daleko i nie poniszczy zbyt wielu sieci. Albo jeśli to zrobi, to żeby chociaż ładnie pachniał...
Lauren
Wszedłem głębiej w las i krzaczory, trafiając na na prawdę dużą pajęczynę. Początkowo przez nią przeszedłem, a właściwie pod. Powoli przemierzałem dalej.
- Co to ma być... Pająki tu chyba wielkości bloku mieszkają... Powaliło wszystkich z tą apokalipsą. Kto widział aby takie wielkie pajęczory łaziły po ziemi. Wszystkie się powinno od razu wytłuc a nie... - Mruknąłem spokojnie, przemierzając dalej i twarzą trafiając na pajęczynę. Zacząłem się lekko szamotać, przez co się przewróciłem, rozwalając dość dużą sieć, którą się lekko związałem.
- Cholera...
Bobby
Westchnęłam lekko, gdy zobaczyłam jak młody mężczyzna podręcznikowo włazi w pułapkę. Chyba zabłądził jak głupek i znalazł się w złym miejscu o złej porze. I do tego gada sam do siebie. Postanowiłam go obadać, więc powoli opuściłam się w dół, za drzewo. Nie chciałam, żeby od razu zszedł na zawał.
Lauren
Nie lubiłem ani pająków ani pajęczyn. Od urodzenia. Szczególnie gdy miały być wielkości kucyka. Srucyka...
Powoli wstałem, nożem rozcinając pajęczynę, która owinęła mi się wokół nogi. Szybko wstałem na nogi, niemal podskakując.
- Aha! Żadna pajęczyna nie oprze się ostrzu stalowego noża... Kuchennego... Mniejsza.. Ruszamy dalej.. - Poprawiłem ubranie, zarzucając plecak na ramię i ruszając ścieżką dalej.
Bobby
Prawie zachichotałam pod nosem, obserwując jak mężczyzna nieporadnie ratuje się nożykiem. A przecież wystarczyło pociągnąć tu i tam... Podreptałam za nim, obok niego i nad nim. Nie wydawał się zbyt groźny ani zły. Chyba po prostu chciał sobie dodać otuchy przy przeprawie przez las. Chwila nieprzyjemnego, ssąco-mrowiącego uczucia i wyglądałam jak typowy przedstawiciel ludzkiej rasy. Nastąpiłam na patyk, by intruz zorientował się o mojej obecności.
Lauren
Usłyszałem łamiącą się gałązkę i aż podskoczyłem. Szybko się odwróciłem i rozejrzałem, dostrzegając... Kobietę? Westchnąłem cicho i podszedłem delikatnie.
- Kim jesteś? Co tutaj robisz? Po środku... Eee... Lasu...? Wszędzie pajęczyny, ciemno, niemiło...
Aven17.08.2020
-Mieszkam w okolicy, trochę znam to miejsce. Dzięki za troskę. - powiedziałam, uśmiechając się mimowolnie i puszczając mu oczko.
- Jestem Bobby. A Ty? Zgubiłeś się? Niewiele podróżnych decyduje się iść tą drogą.
Lauren
Zmarszczyłem lekko brwi. Wariatka? Mieszkać tutaj? TUTAJ?
- Właściwie to... Chciałem iść na skrót, zamiast okrążać cały las dokoła. Liczyłem, że znajdę tu przyjemną dróżkę, a nie same pajęczyny... - Zmarszczyłem lekki brwi. Coś mi w niej nie odpowiadało. Cofnąłem się o krok. Na wszelki wypadek.
Aven17.08.2020
Ostrożny był. Czyli mądry trochę. Może jeśli nie spróbuje niczego głupiego...
- Gdyby nie te pajęczyny, ciemność i masa kolczastych krzaków, to pewnie dawno byłaby tu autostrada. Mogę cię przeprowadzić bezpiecznie. A i wciąż nie znam Twojego imienia, nieznajomy...
Lauren
Zmierzyłem kobietę od góry do dołu. Trochę mnie zadziwiało jej podejście do sprawy. Czyżby nie chciała tutaj "autostrady"? Dlaczego?
- A może rozejdziemy się w swoich kierunkach? Ja tam... Ty gdzieś... Tam..? - Zapytałem spokojnie, patrząc przez chwile jakby za nią, a potem na nią samą.
Bobby
Ależ on upierdliwy. Po apokalipsie człowiek uczciwie oferuje wspólną podróż, a ten nie chce przyjąć pomocnej dłoni podejrzanej obcej. Jak sobie nie chce to nie, łaski bez. Jak wpadnie z jeden w osieciowanych padołów to będzie tam leżał i się miotał. Ja i tak wynoszę się stąd niedługo.
-No, w porządku. Skoro tak bardzo chcesz iść tak sam jak palec po nieznajomej drodze... - odwróciłam się i podniosłam do góry rękę w pożegnalnym geście - Cóż, bywaj nieznajomy. Do miłego zobaczenia, wkrótce.
Lauren
Zmarszczyłem brwi, jednocześnie przymrużając oczy. O czym ona niby mówiła? Nie mogłem tak odejść, nie zaspokajając swojej ciekawości. Od razu zrobiłem dwa dość szybkie kroki do przodu. Od razu się też odezwałem.
- Poczekaj! O czym mówisz? Co masz na myśli... Do zobaczenia wkrótce, skoro... Idziemy w dwóch różnych kierunkach, a na dodatek... Nie wiesz gdzie ja... Idę.. - Powiedziałem dość spokojnie, choć nie ukrywam, zainteresowała mnie tym teraz.
Bobby
Odwróciłam głowę w jego stronę i uśmiechnęłam że przekornie.
-Już chyba i tak powiedziałam za dużo. Przecież idziesz drogą przez las. Zmierzasz albo do capitolu, albo jednej ze wsi po drodze. Też jestem podróżna, mi pająki nie straszne. Wiesz, tam gdzie nie ma ludzi chociaż nie dostaniesz nożem w plecy... -skończyłam i zaczęłam stawiać krok za krokiem poza "bezpieczną" drogę.
Lauren
Przyglądałem się uważnie kobiecie i mruknąłem cicho coś pod nosem. Sam do siebie jakby w zamyśleniu. Gdy ta zniknęła z pola mojego widzenia, westchnąłem cicho i krótko.
- Nożem może nie, ale macką, rogiem albo innym... gównem... - Powiedziałem cicho i odwróciłem się na pięcie, ruszając znów przed siebie. Cholerne pajęczyny.
Bobby
Nie mogłam tak o dać za wygraną i pozwolić facetowi szlajać się po lesie, a już zwłaszcza wiedząc, że może natrafić jeszcze na jedną z moich skrytek. Przez myśl przebiegła mi nawet myśl o pożarciu go dla świętego spokoju, ale miałam jeszcze inny prowiant. Przy okazji ten mężczyzna mógł stanowić świetne źródło rozrywki. Miałam w zamiarze jeszcze pośledzić go, nie dając się zauważyć. Coś w serduszku kłuło mnie za każdym razem, gdy przecinał lub rozrywał przy potknięciu moje pajęczynki. A mogła w nie wpaść jakaś niewielka zwierzyna, dać zarobić i wyżywić.
Lauren
Omijałem pajęczyny o ile tylko mogłem. Noga do góry, uchylenie się, pochylenie, kucanie. Skoki, bieganie, powolny spacer. Wszystko byle unikać pajęczyn. Mimo wszystko chyba właziłem w każdą możliwą, co mnie raz że obrzydzało, a dwa że dołowało. Miałem nadzieję, że szybko opuszczę to miejsce. Pech w tym, że światła i pustej przestrzeni nie było zupełnie nigdzie widać.
Bobby
O Bogowie... On chyba się zgubił. Kręcił się po tym terenie, ale nie wydawało się, że czegoś szuka. A może doskonale to ukrywał. To było takie frustrujące: czy on nie widział, że przechodzi obok tego samego czarciego kręgu kolejny raz? Gdy przystanął na chwilę, złapałam się za głowę. Czemu on musiał być taki uparty i szukać wiatru w polu, a raczej w lesie? Z ulgą opuściłam ludzką formę i wspięłam się wysoko na drzewo. Skoro on nie może się stąd wynieść, to chyba będę musiała mu pomóc.
Lauren
Mruknąłem cicho sam do siebie. Rozejrzałem się do okoła, po czym znów ruszyłem przed siebie.
-Wydaje mi się że chodzę w kółko... Mam nadzieję, ze to mi się tylko wydaje.. Ale tą pajęczynę już chyba niszczyłem. Dwa razy.. - Dałem ręce na biodra i patrzyłem na zniszczoną pajęczynę.
Bobby
Jeszcze tylko chwilka. Gdy tylko przystanął na chwilę znów gadając sam do siebie uznałam, że lepszej okazji nie dostanę. Szybko zawisłam prawie bezpośrednio nad nim, by następnie rzucić się na niego obwiązując szczelnie pajęczyną, mając na zamiarze skrępować jego ruchy a nie udusić. Mężczyzna zaczął wydzierać się wniebogłosy, przerywając głuche milczenie, które moment wcześniej zapanowało w ciemnym lesie.
-Tylko nie panikuj, nieznajomy. - wycedziłam przez zęby, wiążąc go.
Lauren
Powoli się rozejrzałem, zatrzymując się na moment, kiedy poczułem, jakby coś na mnie spadło? A potem poczułem na sobie lepkie, gęste... BRRR
- Co jest?! Co się dzieje?! Czy to jest..?! Czy ty jesteś?! Kurwa! Ratunku! - Próbowałem chwycić nóż, ale moje ręce były dość mocno skrępowane do ciała. No przejebane. - Nie zjadaj mnie! Jestem mało strawny, do tego mam chorobę skóry! Pewnie jeszcze jakiś aids się znajdzie, wszy łonowe, kurwa nie wiem co jeszcze, chorób mi brakuje...
Bobby
-Musisz się tak cholernie drzeć? Przecież cię nie gwałcę. Oddychaj.- poleciłam mu, gdy już całkowicie nie mógł się ruszyć. Przerzuciłam go, niosąc jak plecak, przez co niestety przy każdym kroku obijał się o mój odwłok. Nie miałam jakiejś lepszej możliwości patrząc na to, jak beznadziejnie uparcie miotał się. Jakby chociaż miało mu to pomóc.
-Jak będziesz się tak drzeć to przyjdzie tu coś brzydszego i wredniejszego ode mnie. Jakbym chciała cię zeżreć to już twoje kości leżałyby w jakimś rowie. Albo kręciłbyś się może na ruszcie?- to chyba nie tak zachęca się ludzi, ale mniejsza o to. Wlazłam po drzewie wysoko, bo tu było bezpieczniej. Ponadto mój już nieco mniej hałaśliwy pakuneczek nie miotał się tak, chyba nie widziało mu się lądować z tej wysokości.
Lauren
Ta sytuacja co najmniej mnie obrzydzała. Co tam obrzydzała. Miałem ochotę zwymiotować, rozpłakać się i sam nie wiem co jeszcze. Oczywiście znów zacząłem gadać. Nie mogłem się tak łatwo poddać.
- I widzisz? dlatego nie chciałem z tobą podróżować... Śledziłaś mnie pewnie... Swoją drogą, jak zamierzasz mnie zabić i zjeść, to możesz mnie najpierw zabić? W sensie nie wiem... Jakoś przyjemniej niż wstrzykując jad w moje ciało... I czekając aż moje narządu się rozpuszczą.. Albo nie wiem... Chyba że czekasz aż się tu ugotuje, albo no... Możesz mnie powiesić albo dziabnąć nożem w serce lub mózg? Na pewno mniej bym cierpiał... W ogóle to słabo zaczęliśmy... Jestem Laurencjusz, choć wole drugie imię. Stach... Stasiu... W sumie..
Bobby
Przewracałam oczami na tkliwe gadki faceta. Oczywiście on nie mógł tego widzieć, ale ja nie mogłam się powstrzymać. Być może chciał mnie zamarudzić na śmierć.
- Ta? To miło poznać... Czekaj, czy to imię nie powinno mi się z czymś kojarzyć? Byłeś kiedyś w Norgandzie?- zaczęłam pytać, ale w sieci wyczułam niewielkie drgania. Przerzuciłam Laurka przez ramię i zasłoniłam mu usta dłonią.
- Ćśś ci ci. Nie płosz obiadu.- rzuciłam, ruszając w kierunku, z którego dochodziły delikatnie wibracje, trzymając ciągle chłopa pod pachą.
Lauren
Spojrzałem na nią, ale uznałem, że nie mogę na nią patrzeć. To było zbyt dużo. Zbyt duży... Pająk. Pająk... Kurwa! Zamknąłem oczy, mocno zaciskając powieki.
- No... W sumie to tam zmierzam... Dlatego też... - Przerwałem kiedy zasłoniła mi usta. No tego było za wiele. Zacząłem coś mówić w jej dłoń, przez co brzmiało to jak dogorywający silnik ciągnika. Gdy wspomniała o obiedzie i wyczuwałem ruch jej ośmiu.. Nóg? Odnóży? Odnożóg? Odnonożonóg? Miałem ochotę zemdleć i obudzić się w ciepłym łóżku z myślą, że to koszmar.
To był koszmar, ale dziejący się na prawdę. Dlaczego ja?
Bobby
Mój skrępowany towarzysz z przymusu nie był chwilowo w centrum mojej uwagi. W jednym z padołów, nad którymi znajdowała się rozciągnięta pajęczyna szamotało się zwierzątko. Wyglądało trochę jak przerośnięta kuna, miało ładny kolor futerka. Musiało być zdesperowane, skoro szabrowało teren innego, groźniejszego drapieżnika.
- Widzisz? To będzie obiad, nie ty.- powiedziałam, pokazując Stachowi palcem przyczynę ruchu. Na chwilę powiesiłam go głową w dół i poszłam po ofiarę. Skręciłam łasicowatemu stworzonku kark jak kukiełce i obwiązałam mu łapki dla łatwiejszego transportu, wracając do góry i nie patrząc na mężczyznę.
Lauren
-Nie patrzę, boję się otworzyć oczy i cię zobaczyć... - Powiedziałem, może trochę chamsko ale i szczerze. Cały czas miałem zamknięte oczy i tak wolałem pozostać. Niezbyt też mi się podobał pomysł wiszenia głową w dół, ale jakoś nie mogłem narzekać w tym momencie, bo kobiety blisko nie było. O ile to kobieta. Nie wiem jak tam pająki się czują z własną płcią.
Bobby
Zgarnęłam marudę ze sobą, teraz już prosto do mojego tymczasowego obozowiska. Nieco niżej niż korony drzew. Położyłam mężczyznę na nie-tak-klejącym-się, obłożonym tkaniną hamaku. Nie chciał na mnie patrzeć. Nie był pierwszą osobą, która tak na mnie reaguje. Porzuciłam truchło przy wygasłym już dawno ognisku. Podeszłam do ukrytej w dziupli torby i wyszukałam z niej trzymające się jako-tako spodnie. Postanowiłam bardziej już nie obrzydzać tego wędrownika z bożej łaski i przybrałam bardziej ludzką formę. Ubrawszy się, podeszłam do związanego by go oswobodzić.
- Już już, zaraz cię uwolnię. I mam już tylko dwie nogi.
Lauren
Spojrzałem na kobietę, po czym cicho westchnąłem.
- Wybacz, nie chciałem cię urazić... Po prostu... Pająki mnie obrzydzają. Te osiem odnóży, wychodzących od dołu, odwłok, osiem oczu... Chyba rozumiesz że wprawia mnie to w mały niepokój i nie czuję się komfortowo. Tak czy inaczej, dzięki że nie zamierzasz mnie zjeść. To... Miłe. Chyba
Bobby
- Dzięki, nie jesteś pierwszy mówiący mi że jestem brzydka, chociaż nie wiem w czym przeszkadza więcej nóg. Ale taki mój urok. - odpowiedziałam mu, pociągając z dwóch stron za więzy, które opadły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Słuchaj, miałeś rację tam w lesie. Śledziłam cię. - przyznałam, nie odwracając od niego wzroku. - To było dla twojego dobra, uparciuchu.
Lauren
-Nie... Nie o to mi chodziło. Nie jesteś brzydka. Jesteś... Urocza na swój sposób, okej? Po prostu ja nie lubię pająków i wszystkiego co z nimi związane. Oszem, domyśliłem się tego, że mnie śledzisz. Nie jestem jeszcze taki głupiutki, mimo iż sam wpadłem w pajęczyny, więc by na to wskazywało. Tak czy inaczej, dzięki że mnie nie zjadłaś... - Westchnąłem, przyglądając się kobiecie z lekką obawą, co dalej będzie robić.
Bobby
- Nie no, spoko. Wiesz, jak ludzie się boją to nie są już tacy smaczni. Hormony i te sprawy. I tak zniechęcałeś... - puściłam mu oczko, rozkładając ręce. Po chwili zabrałam się do oprawiania i porcjowania upolowanego zwierzątka.
-Słuchaj, skoro jednak zmierzasz do Norgandu, to mamy wspólny cel. Co powiesz na wspólną podróż? Obiecuję że cię nie zjem, nie pogryzę i nie złupię. A, jadasz bardziej na surowo, czy wolisz podpieczone?
Lauren
- Tia... Wcale mnie nie pocieszasz wiesz? Ale miło słyszeć, że też idziesz w tamtą stronę. Możemy iść razem, będzie nawet raźniej. - Powiedziałem spokojnie, wstając i podchodząc.
- Wole bardziej wysmażone ale nie spalone. Da rade?
Bobby
Ja...Jasne - zająknęłam się. Prawie musiałam pozbierać moją szczękę z podłogi. Czy naprawdę ten uparty chłop, który jeszcze chwilę temu próbował uciekać z moich sieci właśnie zgodził się na moje towarzystwo w podróży, która wcale nie zapowiadała się na krótką? No okej, przecież tylko spanikował.
Z dziupli wyciągnęłam trochę jeszcze suchego opału. Przezorny zawsze ubezpieczony, a nigdy nie wiadomo, czy pod koniec dnia ciepłe, huczące ognisko z trzaskającymi drwami nie będzie jedynym, co podtrzyma mnie na duchu i pozwoli nie zamarznąć przez deszcz czy inne niefortunne zjawiska. Po rozpaleniu ognia nadziałam mięso na patyki. Jakoś czułam, że skoro Stach nie chce surowego mięsa, to chyba ja również powinnam zjeść jak człowiek. Z innej torby wyciągnęłam dwie butelki wody, podałam jedną mężczyźnie. Siadłam po turecku grzejąc się i zaczęłam bawić się bezwiednie zapalniczką zippo,
-Wiesz, to nie są super warunki do pogaduszek i kumania się, ale miło jest czuć czyjąś obecność. Jeśli mogę spytać, to co sprowadza cię do jednego z najmniej ufnych capitoli? Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz.
Lauren
Wzruszyłem ramionami i skupiłem się na palącym ognisku. Może mimo wszystko nie powinienem jej ufać? Co jak zgłodnieje? A może ją tu zabić i ruszyć dalej? Dużo pytań, wielki mętlik, mało odpowiedzi. Spojrzałem na dziewczynę w ciszy.
- Mam tam... Do załatwienia coś. Jedno zanieść, drugie odebrać... Nic wielkiego, ani specjalnego. - Powiedziałem spokojnie, po czym wróciłem wzrokiem w ogień. - Ale jak jesteś ciekawa, to może ci opowiem coś więcej.
Bobby
Machnęłam ręką, żeby Laurek wiedział, że nie będę go przyciskać.
-Ach, Kurierzy. Żeby jakaś pierdoła trafiła z punktu A do punktu B to ludzie potrafią się zabijać. Albo gubić w lesie. Ale skoro masz tam interes, to albo sam nie jesteś typem z pod ciemnej gwiazdy, albo znasz kogoś, kto zaskarbił sobie czyjąś wdzięczność w naszym capitolu. To mi wystarczy.
Gdy czekaliśmy na posiłek przyjrzałam się chłopakowi. Nie wyglądał wcale źle. Byłabym nawet skłonna powiedzieć, że wpada w oko jak na wędrowca z nieco splątanymi przez naszą maleńką przygodę. W pewnym momencie zobaczyłam, jak po jego dłoni coś chodzi. Skoro boi się robali, to czy powinnam to strzepnąć z jego ręki? Siedząc, wychyliłam się, żeby ściągnąć pająka zanim ten facet znów zacznie krzyczeć.
Lauren
Spojrzałem na kobietę, po czym się uśmiechnąłem. Nie odzywałem się przez chwilę, rozmyślając nad tym co powiedziała i co ja bym mógł jej zdradzić. Miałem pewien pomysł.
- Uwierz mi, że na kuriera to za mało. Jakbyś miała coś takiego w swoich łapkach, to byś zrozumiała dlaczego tam idę. A co najlepsze, co ja dostanę w zamian... - Zaśmiałem się i znów spojrzałem w ognisko. "Rozbudziłem" się, gdy dziewczyną dotknęła mojej dłoni.
- Hm..?
Bobby
Mały pajęczak pomacał moją dłoń stopkami, po czym powoli na nią wpełznął. Nie było to jedno z tych zmutowanych, morderczych stworzeń, a najzwyklejszy w świecie kątnik. Dopiero po chwili zabrałam rękę, aby odłożyć zwierzątko w miejsce, z którego nie tak szybko mogło się dostać do mężczyzny, który patrzył na mnie zdziwiony.
Przez myśl przebiegło mi, że w sumie to trochę nagle naruszyłam jego przestrzeń osobistą, ale powodu chyba nie musiałam mu wyjaśniać. Czy w okolicach z których pochodził dotykanie się było dziwne? Czy wszyscy spoza Północy byli sztywniakami nie tłukącymi się kuflami po czerepach? Cholera, skoro miał coś wartościowego w posiadaniu, to czemu nie miał żadnej obstawy? Czy sam z siebie był tak niebezpieczny? Czy może był jednym z poszukiwaczy, albo nawet Grabieżców? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Wiedziałam jedno: ten osobnik (pewnie będący człowiekiem, co wnioskowałam po braku specjalnie mocnych, obcych zapachów które zauważyłabym przy wiązaniu go) zaciekawił mnie niemiłosiernie. Mój instynkt mówił mi, żeby pozostać w jego otoczeniu. Wspólna podróż może być ciekawa.
- O, zobacz, chyba obiad jest gotowy- zauważyłam, po czym sięgnęłam po jeden z patyków opartych o ognisko. Ciekawość, co on tam takiego ma zalęgła się w moim umyśle jak robak, mimo to nie miałam odwagi pytać dalej, bo im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Obcych podróżnych dotyczyło to tak samo.
Lauren
Spojrzałem na dziewczynę, a następnie na kijek. Przyglądałem się mu chwilę, po czym cicho mruknąłem. Przytaknąłem lekko i wróciłem do spoglądania w palące się ognisko. Skoro nie kontynuowała, nie naciskałem. Zająłem się rozmyślaniem i analizowaniem całej sytuacji, w której się znalazłem. Westchnąłem cicho, spoglądając na nią.
- Arachne..? Myślałem, że pożeracie jak leci, kogo złapiecie, a nie częstujecie ich czymś mniejszym i mniej wartościowym. Czym sobie zasłużyłem..? - Zapytałem spokojnie.
Bobby
Popatrzyłam na chłopaka, nie kryjąc zdziwienia. Nie byłam przygotowana na takie pytanie. Potrzebowałam chwili zastanowienia, zanim odpowiedziałam.
- Słuchaj, na świecie są różne stworzenia, nie wszystkim odpowiada to, kim są. Tak jak nie wszyscy ludzie poddali się tym mądralom, co aspirowali do miana bogów, tak nie wszystkie "potwory" są takie same. Wiesz, nie jestem pierwszy rok na tym świecie i wiem, jak zapchać sobie kichę żeby nie ślinić się na twój widok. No chociaż w sumie... - spróbowałam obrócić sprawę w żart.
Lauren
Zmierzyłem kobietę od gry do dołu wzrokiem. Mruknąłem cicho i zamyśliłem się, wracając do ogniska. W sensie wzrokiem. Rozmyślałem chwilę.
- Nie mówię, że jesteś potworem. Po prostu mnie to zastanawiało. Nie żebym narzekał, bo jakoś fakt zjedzenia, na dodatek przez pająka... Nie jest zbytnio... Przyjemną wizją, jeśli wiesz co mam na myśli. Bardziej mnie martwi myśl, że kawałek... Spory kawałek... Będziemy szli przez totalne pustkowia. Co jeśli twój pajęczy żołądek, przestanie się zadowalać małymi zwierzątkami które tam mieszkają i to i tak w śladowych ilościach?
Bobby
-Ekhem... No wiesz, mam trochę wspólnego z pająkami. To że jesteśmy nienażarte to wie chyba każdy, poczucie głodu wygląda trochę inaczej. Ale z drugiej strony bez jedzenia mogę się obyć długo, oj długo. Takie drobne posiłki jem dla poczucia normalności, również bo mi smakują. I przysięgam, nigdy nie zdarzyło mi się zeżreć kogoś tak o, z głodu, tym bardziej kogoś z kim miałam przyjemność porozmawiać. - pokazałam gestem dłoni las dookoła -
Jesteśmy w dzikim terenie Północy. Przez tundrę i pustkowia mogę wsuwać nawet chrobotki.
Lauren
Wzruszyłem jedynie ramionami. Cały czas gapiłem się w płomień, po czym ugryzłem kawałek mięsa. Zerknąłem na dziewczynę ukradkiem.
- Nic nie sugeruję. Po prostu zaspokajam swoją ciekawość. - Powiedziałem spokojnie, po czym mój wzrok ponownie wrócił na płonące drewienka. Powoli przeżuwałem każdy kawałek mięsa który odgryzłem. Westchnąłem cicho po chwili.
- Nie brakuje ci czasem jakiegoś sosu, musztardy, ketchupy, czy nawet przypraw?
Bobby
Zamrugałam szybko.
-Na drogę nie zabieram takich pierdół, bo musiałabym mieć kilka koni. W mieście chętnie przyprawiam. Może trudno w to uwierzyć, ale w moim domku mam całe mnóstwo kwiatków, majeranków, wszystkiego co się da wyhodować. -mówiłam każde słowo pomiędzy kęsami. Mężczyzna na przeciwko strasznie się guzdrał. -A co keczupu i musztardy... No wiesz, u nas trochę inaczej się patrzy na takie rzeczy i bez tej całej maszynerii i technologii wszystko smakuje inaczej. No i zazwyczaj wszystko co mi wpadnie pod ząb zjadam na surowo. Zanim zdąży uciec.
Lauren
Spojrzałem ponownie na kobietę, powoli zajadając się swoim mięskiem. Po chwili uśmiechnąłem się, chyba pierwszy raz, od naszego spotkania.
- Nie mówię, że nie używasz. Tylko pytałem czy tęsknisz. Swoją drogą... To trochę słaby tekst na pierwszą randkę, nie uważasz? - Uśmiechnąłem się do kobiety, po czym znów skupiłem się na swoim mięsku.
Bobby
-Randka? No no... Szybki jesteś. Tylko pamiętaj że "skonsumowanie" związku może uzyskać nowe znaczenie. - odpowiedziałam, kończąc posiłek i uśmiechając się.
- Czy tak tęsknię? Trudno powiedzieć. Chyba trochę. A Ty? Pewnie masz bardziej wyrafinowane kubki smakowe.
Lauren
Zaśmiałem się i spojrzałem nad dziewczynę w ciszy, aby dopiero po chwili się odezwać.
- Cóż... Tego związku wolałbym raczej nie "konsumować". - Zrobiłem gest cudzysłowia jedną ręką, zamyślając się na chwilę.
- Nie powiedziałbym, że wyrafinowane. Znudziło mi się jedzenie już, że tak powiem... "surowego" mięsa bez dodatków...
Bobby
- No cóż. Teraz, zanim nie dojdziemy chociaż do najbliższego miasteczka, albo jeśli nie masz jakiejś zaczarowanej torby, to pozostają nam te twoje surowe smaczki albo jedzenie korzonków.
- Do nocy a przynajmniej do wieczora zostało jeszcze trochę, więc moglibyśmy ruszyć jak skończysz wsuwać. Chyba że chcesz zostać i iść spać wśród romantycznych pajęczyn w ciemnym lesie.
Lauren
- Zaczarowana torba brzmi źle... Jakbym był trywialny, powiedziałbym, że każdy facet ma swoją zaczarowaną torbę. Nie każdy umie z niej jednak skorzystać... - Powiedziałem spokojnie, wstając powoli i podchodząc do dużej pajęczyny, która wisiała w rogu ściany.
- Chyba wolę ruszać. To miejsce przyprawia mnie o dreszcze. Spakuj co potrzebujesz i daj znać gdy będziesz gotowa.
Bobby
-Jasne, wspaniały pomysł.
Nie wnikając dalej ani w sprośnie żarty, ani w komentarze dotyczące wystroju tego miejsca zgarnęłam najpotrzebniejsze rzeczy, z którymi nie mogłam się rozstać. W końcu mój udźwig był znacznie zmniejszony i nie było sensu targać większej ilości rzeczy zważając na fakt, że szmat drogi przebędę z pewnością jedynie na dwóch nogach. Ułożyłam jednak w torbie zwiewną spódnicę, tak na wszelki wypadek.
-No dobrze, możemy już ruszać. Tylko idź bezpośrednio za mną. Nie chcemy przecież, żebyś w coś wpadł.
Lauren
Zaśmiałem się cicho, po czym ruszyłem powoli za kobietą. Sprawdziłem jeszcze na wszelki wypadek swój ekwipunek. Tak czy aby na pewno wszystko co potrzebuje, to mam.
- W takim razie prowadź, byle nie do jakiejś ciemnej uliczki bez odwrotu... - Zaśmiałem się, próbując zażartować, co chyba średnio mi wychodziło ostatnim czasem. Chciałem trochę rozluźnić atmosferę, gdyż średnio zaczęliśmy naszą znajomość.
Bobby
- No w bardziej ciemną niż ta ścieżka to chyba nie mogłeś trafić. Ale spokojnie, ani się obejrzymy i będziemy na bardziej otwartym terenie. - odpowiedziałam. Może to wina zbyt długiego osamotnienia, ale chyba byliśmy oboje zdani na podróż pełną suchych żartów. Było to lepsze niż oschłe pogadanki albo krępująca cisza. Tak o, jakby apokalipsa nigdy nie nastąpiła. Tak oto ruszyliśmy. Ja, skierowana w stronę dawno niewidzianego domu, z dobrym słowem z dalekich krain i on, o którym wiedziałam dokładnie tyle, że jest dowcipnym posiadaczem cennego ładunku.
Lauren
- Czyli mówisz, że trafiłem w najgorsze możliwe miejsce, czyli do ciebie? - Uniosłem delikatnie brew, po czym cicho się zaśmiałem. - Żeby nie było, to twoje słowa. W sumie miło spotkać kogoś tak miłego i przyjaźnie nastawionego, nawet jeśli ma kilka dodatkowych nóg czy oczu.
Ruszyłem powoli za dziewczyną, a nasza droga zapowiadała się dość długa. Przynajmniej przez ten las, który już zdążyłem znielubić.
Bobby
- No dokładnie. Chociaż czekaj, była jeszcze taka czarna wdowa co i mnie próbowała zjeść...
-Dzięki za dobre słowo, mogę powiedzieć to samo. Jeszcze nie próbowałeś mnie zabić, więc to wspaniały początek.
Po przejściu zaledwie kilku kilometrów spokojnym spacerkiem (nie licząc schodzenia ze ścieżek dla zaoszczędzenia czasu, kosztem kontaktu z cierniami i wszystkimi wrednymi chaszczami) mroczna, ciężka cisza lasu ustąpiła miejsca świergotom ptaków i cichemu szumowi wiatru. Drzewa znacząco się przerzedziły. Szczerze to tutaj sceneria nie wyglądała już jak ze starego horroru, tylko jak idealne miejsce na letnią przechadzkę.
-No, to już kawałeczek za nami. Gdybyś nie przechodził wtedy przez ciemną część lasu to jeszcze byś się poszwendał z dobrych kilka godzin, zanim byś tu dotarł.
Lauren
- Cóż... Pewnie i tak. Wszystko dzięki tobie. Ciekawe tylko jak ci się odwdzięczę, albo czego ty sama oczekujesz, hm? Może to sobie sprytnie zaplanowałaś, co? - Zaśmiałem się cicho i skupiłem się na drodze. W końcu mogłem zobaczyć ptaki, roślinność jakąś ciekawszą niż kłujące krzaczory i trochę słońca, którego mi chyba najbardziej w tym momencie brakowało. Powoli sunąłem przed siebie, co jakiś czas zerkając na dziewczynę.
- A właściwie... Chyba nie pytałem, a jeśli to zapomniałem. A ciebie co ciągnie do Capitolu? Masz tam coś do załatwienia? - Zapytałem spokojnie, ale nie nachalnie.
Bobby
-Jasne, z całą pewnością. Wezmę cię za zakładnika, albo okradnę i zostawię nagiego zwisającego za nogi z drzewa. - powiedziałam przewracając oczami.
- Tak w sumie to mieszkam tam. Albo przynajmniej mam dom, do którego zwykle wracam na zimowanie. No i jeszcze wiozę umowę handlową. Nie moja, ale za dostarczenie zawsze dostanę jakiś grosz. - wzruszyłam ramionami. - poza tym chyba trochę się zabawię, dobrze pojem i poszukam czegoś do roboty.
Skoro droga i tak wiedzie już prosto na przód, o ile nie wpadniemy na jakieś zwierzęta, to równie dobrze można było się trochę rozgadać.
- Często podróżujesz tak samopas? Jesteś introwertykiem, czy zawód tego wymaga? Czasem widuje się kurierów w obstawie, albo chociaż w karawanach...
Lauren
Zerknąłem na kobietę, przewracając lekko oczami. Zaśmiałem się też cicho. Zauważyłem, że sama chyba teraz nie chciała siedzieć w ciszy. Nie przeszkadzało mi to. Lubiłem rozmawiać. Czasem aż za bardzo, przez co niektórzy mnie nienawidzili. Spojrzałem na nią z poważną miną.
- Jak jeszcze raz, nazwiesz mnie kurierem, to cię zostawię w najbliższych krzakach pół żywą... - Powiedziałem stanowczo i niskim tonem, po czym się zaśmiałem. - Muszę dostarczyć coś, co na przykład dla ciebie, nie miało by wartości. Nie bój się, nie napadną nas. Przeze mnie. - Uśmiechnąłem się półgębkiem. Na resztę pytań nie chciałem odpowiadać. Przynajmniej na razie. Nutka tajemniczości.
Bobby
-Jasne, jasne, panie groźny. Tylko tak mówię, upewniam się czy ktoś wieczorem nie dobierze się nam do gardeł.
Jednak się uśmiechał i nie miał zamiaru mnie przestraszyć, więc nie był głupi. Doskonale, punkt dla niego. Sama bym nie chciała, by inny podróżny molestował mnie pytaniami.
- Czy sugerujesz, że to ja mogę wprowadzić nas w tarapaty? Czy ja wyglądam na bogatą albo poszukiwaną?
Lauren
- Sugeruje, że czekam aż wpadnę w twoją pajęczynę i skończę jako mix organowy... - Uśmiechnąłem się delikatnie, idąc powoli i rozglądając się. Coś mi tu nie pasowało, ale często miałem dziwne i złe przeczucia. Może to i lepiej, bo przynajmniej miło się zaskakiwałem później.
- A jesteś bogata lub poszukiwana? - Uniosłem lekko brew, jakby wyrywając się z zamyślenia.
Bobby
- Jeśli posiadanie domku i otwieranie sezonowego salonu kosmetycznego w tym antytechnologicznym mieście podchodzi u ciebie pod definicję bogactwa, to jak najbardziej jestem bogata. - powiedziałam pokazując na swój ubiór, jak gdyby był ze złota.
-A co do poszukiwania, to szybciej ja znajdę każdego ze złoczyńców. Wiesz, dorabianie sobie do wacików i te sprawy.
Lauren
- Ty? I salon kosmetyczny? - Zdziwiłem się teraz mocno.
- No powiem ci, że teraz mnie zaskoczyłaś... Zdecydowanie... - Zaśmiałem się cicho i spojrzałem na dziewczynę. - Jest jeszcze coś, co może mnie zadziwić o tobie? - Przekrzywiłem głowę jak pies, ciekawy co jeszcze powie o sobie.
Bobby
-Ekhem... No w sumie... Każdy ma w sobie coś o co nie byłby podejrzewany, prawda?No, kochanieńki, szkoda że nie byłeś w stanie zobaczyć swojej miny, ale każdy miałby prawo być zdziwiony słysząc, że zjadający ludzi pająk zajmuje się pudrowaniem buź żonom wikingów. I strzyżeniem, i tatuażem. W miejscu gdzie wszyscy na cokolwiek metalowego patrzą krzywo. Cholera, ja chyba tylko koni nie podkuwam.
-Może to, że wychowałam się zupełnie wśród właśnie tych ludzi. I przez to jestem całkiem dobra w udawaniu ich - dałam mu odpowiedź, puszczając oczko. Wychodziliśmy właśnie zza linii młodych, leśnych drzewek. Jeden z ostatnich cieplejszych dni, ale takich, kiedy słońce jeszcze nie jarzy. Zmrużyłam lekko oczy, starając się przyzwyczaić wzrok do otaczającej jasności, po stanowczo zbyt małej ekspozycji na słońce.
- A ty? Spod którego capitolu się wydostałeś, hę?
Lauren
- Capitolu to za dużo powiedziane. Urodziłem się w małej wiosce, która potem zniknęła z powierzchni ziemi. I tak się tułam, pomiędzy Capitolami, dostarczając różne... przedmioty, albo i inne rzeczy do różnych osób. Tak czy inaczej, powoli jakoś mi się wiedzie. Tu pójdę, tam zerknę, gdzieś indziej się zatrzymam na moment... Taki zupełnie koczowniczy tryb życia, no wiesz. - Uśmiechnąłem się i odetchnąłem pełną piersią, widząc duże, puste, nasłonecznione pole.
Bobby
- A nie masz jakiegoś... nie wiem, domu? Mieszkania chociażby? Jakiegoś miejsca do którego wracasz, czy nie dla ciebie takie życie? A rodzina?
Lauren
-strasznie dużo pytań zadajesz, wiesz? Nie boisz się, że ktoś ci sprzeda za to kosę pod żebro? Chyba że nie masz dużo rozmówców i po prostu wykorzystujesz mnie do tego faktu? Jednakże owszem nie mam domu, śpię tam gdzie znajdę miejsce. Lubię koczowniczy tryb życia bo coś się dzieje. Choć nie ukrywam, znalezienie drugiej połówki nie byłoby rakie złe
Bobby
-No jeśli wszystkim laskom próbującym lepiej cię poznać proponujesz domiejscową suplementację żelaza, to jeszcze sobie na tę połówkę poczekasz. Może i troszkę się stęskniłam za prostymi pogawędkami. Nie wpraszam się ludziom na dom. Zazwyczaj. Czym się więc różni to pytanie od innych?
Lauren
- Skąd pomysł że ja proponuję? Ja tylko grzecznie zapytałem czy się nie boisz. W życiu bym Ciebie nie skrzywdził.. Zbyt urocza chyba jesteś... - Mruknąłem cicho i udałem zamyślenie. Spojrzałem na dziewczynę po czym cicho mruknąłem.
- Od dawna jesteś wielkim pająkiem który poluje na takich jak na, czy to dość świeża sprawa?
Bobby
-Bać się nie szczególnie boję. Polować na takich jak ty, to znaczy na ludzi czy podejrzanych oprychów? Bo jeśli o mnie chodzi to nie zatopiłam kłów jeszcze w żadnej przyzwoitej osobie. Sami zwyrodnialcy, szaleńcy, mordercy. Może i jeden złodziej? - zamyśliłam się, próbując przywołać jedno ze szczególnych wspomnień.
- Ale wracając, pająkiem jestem całe życie. Tylko pewnego dnia dowiedziałam się, że mogę udawać człowieka. Wiesz, ludzie zupełnie inaczej patrzą na ciebie gdy nie masz czterech par nóg i wielkiej dupy.- zachichotałam.
Lauren
- Cóż... W takim razie nie powiem ci czegoś, co chciałem ci właśnie teraz wyznać. Wolę jeszcze jakoś pożyć... - Powiedziałem nieco ciszej i ruszyłem trochę szybciej przed siebie. Starałem się już nie wracać do tego tematu. Po co się narażać. W końcu byłem złodziejaszkiem.
Bobby
Chyba nadepnęłam mężczyźnie na odcisk, ale sam się w tym momencie sprzedał. Cóż, nie patrzyło mu źle z oczu, nie był raczej znanym mordercą owianym tajemnicami i legendami. No i teraz chyba już nie miałabym serca go zabić, ale on o tym przecież nie wiedział. Nie miał powodu by mi teraz ufać. Przyspieszyłam kroku, by go dogonić i położyłam rękę na jego ramieniu.
-Słuchaj chłopie, spaliłeś. - powiedziałam, zanim zdążył jakkolwiek zareagować.
Lauren
Speszyłem się i odskoczylem od dziewczyny z cichym kwiknięciem jak świnia idąca na rzeź. Spojrzałem na nią i lekko się zasłoniłem rękami.
- Nic nie wiesz... Odczep się. Nic nie ukrywam. Tak czy inaczej nie twoja sprawa. Skupmy się na dojściu do Capitolu i te nasze drogi niech tu się rozejdą - Prychnąłem cicho i zmarszczylem lekko brwi
Bobby
Cmoknęłam ustami. Poza tym, jak teraz się stresował, nic nie wskazywało na przynależność do tych "złych" ludzi. Żadnych rozbieganych oczek i takich tam. Jak znam ludzi, to by znaczyło tylko jedno. Uśmiechnęłam się wyrozumiale.
- Masz na sumieniu jakieś drobne przewinienia, prawda? Wiesz, za to się nie zabija. Przynajmniej nie w moim przypadku.
Lauren
- Zmienimy temat, co? Myślę że to będzie dla mnie i dla ciebie najlepsze rozwiązanie. Bo chyba nie chcesz mnie zdenerwować, prawda? - Przymknalem oczy i zmarszczylem lekko brwi, przyglądając jej się od góry do dołu.
Bobby
- Jak sobie chcesz, panie Groźny. - wzruszyłam ramionami. Bogowie, ależ ci ludzie są delikatni... Jeśli nasze przeznaczenie jest związane, to wszystkiego dowiem się w swoim czasie. ALBO mogę temu przeznaczeniu troszkę dopomóc. Przysunęłam się do niego blisko, nachodząc jego przestrzeń prywatną. Objęłam go mocno ramieniem.
-Słuchaj, przecież cię nie skrzywdzę. No, dasz się zaprosić na kufel dobrego piwa, jak już dojdziemy do Miasta Północy?
Lauren
Otworzyłem szerzej oczy, aby po chwili znów je przymruzyć. Mruknąłem cicho w zamyśleniu, spoglądając na kobietę.
- Może dam, ale jednak wolę jak trzymasz delikatny dystans. Może i mnie nie skrzywdzisz, ale sam fakt, że potrafisz być giga pająkiem, jest nieco... Hmm.. Odstraszający? Przerażający? Nie wiem jak to określić...
Bobby
Odsunęłam się i skrzyżowałam ręce na piersi.
- No wiesz, jakbyś się trochę napił z nami, Norgandczykami, to może to poszłoby w zapomnienie... Chyba, że taka będę ci się śniła po nocach.
Lauren
- No pewnie, mokry sen każdego faceta. Wielkie dupsko, osiem nóg i tyle samo oczu. Brakuje tylko byś mnie wpierdoliła pod siebie i obracała nóżkami, jak na rożnie, owijając w kokon...
Bobby
Potarłam podbródek w udawanym zamyśleniu.
- Wiesz, to dałoby się załatwić. I tak, są tacy co im się to podoba. Ale bardziej chodziło mi, że nie wiem, będę nawiedzać twoje koszmary i tam będą pojawiać się takie zabawy. I tak ciesz się, że nie mam takiego mnóstwa oczu czarnych jak noc. Kiedyś widziałam taką laskę. Poważnie, nawet białek nie miała widocznych! I nawet dla mnie wyglądała lekko niepokojąco.
Lauren
Podszedłem bliżej o krok, wsadzając rękę do kieszeni, jakby chcąc coś szybko wyciągnąć, jednak nie wyciągnąłem ręki z kieszeni.
- A skąd wiesz, czy ja ci krzywdy nie zrobię? Może jestem psychopatą, który idealnie to ukrywa? Co wtedy? Myślałaś też nad taka opcją?
Bobby
Cóż, mężczyzna chyba lubił blefować.
- To wtedy nie mówiłbyś o tym, tylko dźgnął mnie we śnie, albo zamordował gdy tylko opuszczę gardę. I coś mi mówi, że bym nie myślała, tylko działała. W samoobronie.
Lauren
- A więc skąd wiesz czy ja teraz tego nie zrobię? Może zagadać kogoś to idealna okazja, aby go zaskoczyć do złych i brzydkich, bardzo brzydkich rzeczy? - Uniosłem lekko brew, mierząc twarz dziewczyny wzrokiem
Bobby
Przewróciłam oczami.
- Albo mówisz że mnie nie skrzywdzisz bo jestem urocza, albo próbujesz mnie nastraszyć, że jesteś badboyem. A może równie dobrze podprowadzasz mnie, żebym myślała że jesteś zły? Tego nie wiem, ale do brzydkich rzeczy zawsze możemy podejść... Niezobowiązująco. - posłałam mu znaczący uśmiech.
Lauren
Unioslem wysoko brwi, patrząc w jej oczy. No tego się nie spodziewałem. Nie teraz, nie tutaj i nie od niej. Odwróciłem się szybko na piętach, ruszając ponownie przed siebie, prosto w stronę Capitolu, który zamierzałem odwiedzić.
Bobby
Złapałam go za nadgarstek. Nie szarpnęłam, nie tak żeby musiał się zatrzymać.
- A dokąd to się wybieramy? Przecież właśnie mówiliśmy, jakim jesteś niegrzecznym chłopcem, prawda?
Lauren
Momentalnie się zatrzymałem, choć moje ciało chciało iść dalej. Oczy mi się lekko zawróciły i momentalnie wróciłem do poprzedniego miejsca. Nie spodziewałem się tego po niej. Oj nie.
- A skąd ty masz tyle siły? Puszczaj!
Bobby
Uśmiechnęłam się tylko do niego. Chyba nie myślał, że wędrowałabym sama, gdybym była całkowicie bezbronna?
-Wiesz, że nie ładnie jest tak zostawiać towarzysza podróży, zwłaszcza kobietę tak samą pośrodku niczego? No nie patrz się tak na mnie, przecież cię nie gwałcę! - Jeszcze. - przeszło mi przez głowę
Lauren
- Nie pozostawiam cie tu. Pozatym, nie mówię że bym narzekał na gwałt. Tak czy inaczej chodź już, bo nie mamy czasu. To znaczy mamy i nie mamy. Po prostu już chodźmy.
Chciałem zabrać rękę, patrząc w jej oczy i zastanawiając się nad tym
Bobby
Reakcja mężczyzny coraz bardziej mnie zadziwiała, plątał się i był niespokojny. Widocznie mocno go to krępowało. Przyciągnęłam jego rękę blisko mojego serca.
- A tak nagle zacząłeś się śpieszyć, Laurku... Wiesz, długa droga przed nami, miną przynajmniej jeszcze ze dwa dni, zanim w ogóle zobaczymy Północne Miasto. - Puściłam go, odstępując na krok i posyłając mu drobny uśmiech.
- Skoro tak chcesz, mamy jeszcze nieco do przejścia dzisiaj. - powiedziałam, zostawiając go nieco z tyłu, wciąż nieruchomego.
Lauren
- Fajne masz cycki, ale wolę ich nie ma ac na środku drogi, dobra? - Zmarszczylem brwi i spojrzałem na swoją rękę, a potem na kobietę, która zaczęła się powoli ode mnie oddalać. Westchnąłem cicho i ruszyłem za nią.
- Czy coś sugerujesz, lub masz coś na myśli? W sensie co? Mamy się gdzieś zatrzymać na jakieś drobne... Hm... Pieszczotki? - Uniosłem brew wysoko
Bobby
Zaśmiałam się tylko, nie dając towarzyszowi wskazującej odpowiedzi.
- Sugeruję tylko, że możemy przed późną nocą dotrzeć do wioskowego zajazdu, żeby się godnie przespać. Albo jeśli tacy tajemniczy chłopcy nie korzystają z podobnych usług, miejsce na chwilowe legowisko. Chyba, że wystarczająco dobrze widzisz w ciemności.
Lauren
- Myślę, że można się tam zatrzymać, tylko nie idź za szybko, bo jak mnie teraz zmęczysz, to wieczorem ty będziesz musiała działać. Chyba że ci usnę, to oboje nie skorzystamy z wygody łóżka... - Mruknąłem spokojnie, idąc a raczej próbując wyrównać kroku z dziewczyną.
Bobby
- Duże dziewczynki, takie jak ja same sobie doskonale poradzą.- powiedziałam, zwalniając nieco. Mężczyzna, który powoli wyrównywał ze mną krok wydawał się taki... bezbronny? Może nieco naiwny, ale to dodawało mu swojego rodzaju uroku. Nastała chwila ciszy, przerywana szumem drzew powoli zostających z tyłu, za nami. To był całkiem przyjemny dzień.
Lauren
- w takim razie nie wnikam... - Dodałem jeszcze i skupilem się na drodze. Dopiero po jakimś czasie postanowiłem znów zagaić rozmowę.
- jesteś pająkiem który potrafi się zmienić w ludzką forme, czy człowiekiem który potrafi się zmienić w pająka?
Bobby
Zmarszczyłam brwi. To pytanie zbiło mnie całkowicie z tropu, potrzebowałam chwili na odpowiedź.
-Ja nie jestem człowiekiem. Jestem Arachne, lub dla ciebie pająkiem, który jest w stanie całkiem dobrze udawać człowieka. - chociaż nie miałam tego w zamiarze, te słowa zabrzmiały chłodno.
Lauren
- Dobra... To jest jednak bardziej przerażające w takim wypadku. Już pomijam fakt całowania czy innych.. Stosunków.. - Mruknąłem cicho a moje ciało przeszedł zimny i nieprzyjemny dreszcz. Obserwowałem dziewczynę trochę nieufnie.
Bobby
- To że ktoś nie jest człowiekiem, nie oznacza, że nie jest dobry w te klocki. - powiedziałam, rozkładając ręce. - Może ktoś ma trochę inny sprzęt. Co, nigdy nie miałeś styczności z kimś spoza twojego gatunku, czy jak? - zapytałam przekrzywiając niego głowę. Odniosłam wrażenie, że patrzył na mnie bardziej jak na sumę zysków i strat bardziej niż na osobę. Przecież na Bogów, nie odgryzę mu głowy. Czy nie spodziewał się, że istnieją inne stworzenia rozumne?
Lauren
- Bardziej bym się martwił, że podczas kopulacji zmienisz się w wielkiego pająka, a ja ujrzę Twój odwłok przed sobą. - Zaśmiałem się w sumie bardziej nie wiem czy ze stresu czy rozbawiony. W sumie ta wizja była cholernie... Może nie obrzydliwa, ale jakaś taka...
Bobby
- To brzmi tak dosyć, nie wiem, odczłowieczenie? Zwierzęco? Eh, arachnofoby. Wam się nigdy nie dogodzi. A wypadki się zdarzają. Przynajmniej ja nie jestem czarną wdową, jeśli łapiesz co mam namyśli. - przerwałam myśl, pocierając podbródek.
- Chociaż... W sumie nie wiem co by się w takim przypadku mogło stać.
Lauren
- Nie chodzi o to że cię nie toleruję. Po prostu... Nie lubię pająków. Bez urazy. Obrzydzają mnie. Szybko biegają, chowają się, wiją sieci... Jest to takie trochę... Odrzucające? I żeby się usprawiedliwić, powiem ci, że nigdy nie lubiłem pająków. Boję się ich po prostu. Ale nie mam arachnofobii..
Bobby
- To brzmi dokładnie jak lekka postać arachnofobii. Ale te stworzonka są pożyteczne i raczej nie pogryzą cię, jeśli ich do tego nie będziesz usilnie zachęcać. To tak, jakbym brzydziła się wilkołaków, bo przypominają mi dzikie psy albo nawet ludzi bo przypominają mi te wielkie małpy z obrazków. A co do biegania i sieci, to nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, jakim atutem jest taka sprawność, jak łatwo jest łapać ofiary...
Lauren
- Ofiary wielkości człowieka... - Mruknąłem cicho i spojrzałem na kobietę.- Tobie łatwo mówić, ale rozumiem i dziękuję, że mnie starasz się hm... Oswoić z tym tematem? To bardzo cenna nauka.. - Powiedziałem spokojnie, rozglądając się po polanie
Bobby
Przygryzłam wargę, zdając sobie sprawę z tego, że trochę się zagalopowałam. Gdy ponownie zapadła cisza, zdałam sobie sprawę, że poza naszymi krokami i lekkim szelestem trawy nie było słychać absolutnie nic. Żadnego cykania owadów, śpiewu ptaków, nawoływania zwierząt. Jakoś nagle zrobiło mi się tęskno do bardziej zaciemnionej przestrzeni lasu, a w samym kręgosłupie poczułam nieprzyjemnie ciągnące ciepło.
Tylko nie popadaj w paranoję. Chyba po prostu wobec otwartego terenu czułam się jak kaczka wystawiona na ostrzał. Odganiając niemiłe przeczucie skupiłam się na naszym celu. Wystarczyło jeszcze dziś dostać się na te wzgórze przed nami. Jeśli wciąż jest tam stary most, jutro trafilibyśmy na równinę i przy dobrych wiatrach pod wieczór zobaczyli Północne Góry.
Zerknęłam ukradkiem na mojego kompana, który odwrócił się do mnie. Zastanawiałam się, jak zapytać, czy jemu też coś nie pasuje w tej miejscówce, ale z drugiej strony nie chciałam niepotrzebnie go stresować. Moja nietęga mina chyba musiała mnie zdradzić.
Lauren
Spojrzałem na dziewczynę, unosząc lekko brew. O co jej znowu chodziło? Robiłem coś źle? Coś przeskrobałem? Coś przeoczyłem?
- No co? - Zapytałem cicho, po czym poczułem chłodniejszy wiatr, który okrążył moje ciało, przez co na nim pojawiła się nieprzyjemna gęsia skórka. Przymrużyłem bardziej oczy, mrucząc cicho przy tym i rozglądając się do okoła.
- Czy według ciebie, coś tutaj nie gra? - Zapytałem, unosząc bardziej brew i oglądając się za siebie.
Bobby
- Zaraz, ty też coś czujesz?-odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Sama zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu czegoś groźnego. Jak daleko wzrok nie sięgał, wokół nie było niczego co chociażby w drobnym stopniu naruszałoby wzór spokojnej łąki.
- Może nam się wydaje, albo tu trochę mocniej wieje od gór.
Lauren
- A to na pewno mocniej wieje. Od gór zawsze masz silniejszy podmuch wiatru. Ale nie znam się na tym, nie uczyłem się geografii. Tak czy inaczej, chyba jesteśmy bezpieczni. No chyba, że nas coś tu oblezie. I byle to nie były pająki, bo na łąkach ich zawsze dużo. Co nie? - Uniosłem lekko brew w zapytaniu.
Bobby
Przewróciłam oczami.
- Aleś się czepił tych pająków. Teraz to by mogło być nasze najmniejsze zmartwienie. Tutaj jest trochę zimniej, więc nie ma ich tu AŻ TYLE. - rzuciłam.
Gdy znaleźliśmy się nieco wyżej, zobaczyłam poustawiane głazy, więc ruszyłam w ich stronę, nieco zbaczając z kursu. Nie sądziłam, że to miejsce naprawdę istnieje. Skały i kamienie, większe i mniejsze przypominały skulone w kącie, płaczące dzieci. Przystanęłam na chwilę, widząc zbielałe kości, walające się wszędzie wokół jak makabrycznie biały żwir.
Lauren
Podszedłem do dziewczyny, klepiąc ją lekko w ramie.
- Ale masakra co? Ciekawe jak wiele ludzi tu zginęło. Pewnie połowa szkieletów już się zamieniła w pyłek, a wiatr zdmuchnął resztki gdzieś w dal. Tak czy siak, ma to jakiś swój urok, prawda? - Uśmiechnąłem się, ruszając w stronę mostu, który był nieopodal.
Bobby
Tak, urok.
Szczątki tak liczne, że nie było komu ich chować, pozostałość po ciemnym rozdziale w historii. Trupy pozostawione na łaskę zwierząt i pogody. Bez słowa podeszłam jeszcze bliżej, ściągnęłam torbę i uklękłam. Z mniejszej kieszeni mojego pakunku wyciągnęłam dwa okrągłe, spłaszczone kamyki z wygrawerowanymi runami: Naudiz i Hagall. Położyłam je na ziemi przy skale, obok czaszki. Po chwili wahania dołożyłam jeszcze dwa zasuszone prawie na śmierć owoce.
Lauren
- Chodź już... Zbliża się wieczór! - Zawołałem, obserwując co robi dziewczyna przy tych nieborakach. Gdy spojrzała na mnie, machnąłem ręką zapraszającym gestem. Po tym ruszyłem przez most na drugą stronę. Nie wiedziałem, że cholerstwem aż tak buja na samym środku. W tym momencie miałem ochotę zawrócić, ale byłem w końcu w połowie. Nie opłacało się.
Bobby
Zrobiłam wszystko, co mogłam by uhonorować porozrzucanych zmarłych. Wstałam więc i poszłam za moim kompanem. Wiekowy most nie był najstabilniejszą konstrukcją, a używanie go w dwie osoby na raz nie bardzo mi się uśmiechało, zwłaszcza patrząc na to, że już pod samym mężczyzną groźnie się chybotał. Obserwowałam jego zmagania z zaciekawieniem. Chyba sobie chłopak jakoś radził.
Lauren
Spojrzałem na kobietę i mruknąłem cicho. Chyba nie chciałem by miała mnie za tchórza. Wziąłem głęboki oddech, spojrzałem przed siebie, postawiłem krok dalej i... TRACH. Jedna z desek się złamała, przez co moja noga wpadla w dziurę, a przez małą szamotaninę upadłem, łapiąc się rękami lin.
- Kurwa! - Syknąłem, próbując wyciągnąć nogę z dziury, przez co lekko ją sobie rozszarpałem przez złamaną deskę i wbijając sobie w nogę drzazgi.
Bobby
Nie, jednak chyba sobie nie radził tak dobrze, jak mi się początkowo zdawało. No pięknie. Jeszcze zaczął się szamotać jak głupek, jakby przynajmniej mógł wygrać z drewnem. Niech to szlag.
Jeśli wejdę na most, to tylko pogorszę sprawę i polecimy oboje w dół. Spojrzałam na niemiłą, pustą przestrzeń poniżej i skrzywiłam się. Rozejrzałam się wokół, szukając czegokolwiek, co mogłoby pomóc. Gdy zobaczyłam cel, moje ciało samo zaczęło reagować.
- Wytrzymasz tam jeszcze chwilę?! - krzyknęłam do mężczyzny. Chociaż w zasadzie nie miał wielkiego wyboru.
Lauren
- świetnie sobie radzę, spokojnie! - Zawołałem, skupiając się na swoim problemie. Po chwili gdy trochę opanowałem lęk, uderzylem deskę, aby zrobić sobie miejsce dla nogi. Zaraz po tym powoli ją wyciągać, ale rana bolała niesamowicie. Cholerne stare deski
Bobby
- Słuchaj, skakałeś kiedyś na bungee? - rzuciłam, ściągając pospiesznie spodnie.
Lauren
- Co? Nie! A co to ma niby do rzeczy w tym momencie? - Uniosłem brew, powoli wychodząc z dziury i spoglądając na dziewczynę.
- Co ty odpierdalasz? Teraz ci się na zabawy zebrało? Na mnie byś chociaż poczekała.
Bobby
- No to słuchaj, czeka cię nowe przeżycie. - wepchnęłam spodnie do torby, czując już mrowienie, wędrujące od lędźwi aż po pięty. Już po chwili pobiegłam, albo może bardziej popełzłam na ośmiu do zwalonego drzewa wystającego znaczny kawał poza skarpę. Obwiązałam wystające części siecią, modląc się w duchu, by pień wytrzymał. Ruszyłam z powrotem w stronę mostu. Choć instynkt nigdy mnie nie zawiódł, to gdzieś z tyłu głowy czaiła się czysto ludzka niepewność.
O dziwo, raźniej było mi przebywać groźnie skrzypiący most od jego spodniej strony, nie musząc przepychać się pomiędzy linami. Pazurki mocno wczepiały się w deski i pomiędzy nie. Coś mi się wydawało, że stara konstrukcja za długo nie pociągnie. Kądziołki szybko plotły nić, a raczej grubszą linkę, a mężczyzna był już coraz bliżej. Nie wyglądał na zadowolonego.
Lauren
Spojrzałem na kobietę i prawie zawału dostałem. Od razu krzyknalem aby się zatrzymała i sobie poradzę sam świetnie. Mimo to, widziałem że nie zamierza się zatrzymywać i pędzi po moście niczym pociąg po torach. Ustawiłem się na czworaka, zaczynając zapierdzielać w stronę gruntu, uciekając przed dziewczyną.
- No zlituj się! Poradzę sobie! - Krzyknalem, a rana na nodze szarpała jeszcze bardziej. Nim się zorientowałem, pani pająk była już nade mną. Okropny widok. Biedne muchy i inne owady.
Bobby
Zanim zdążyłam dopaść i pochwycić mężczyznę, poczułam, że zaczynam tracić grunt ( a raczej deski ) pod nogami. Szybko zakleszczyłam mężczyznę pod sobą. Z całą naszą niemałą masą runęliśmy w dół. Przytrzymałam chłopaka dwiema łapkami, by resztą odbić się od brzegu. Sieć napięła się niebezpiecznie i wyrzuciło nas do przodu jak z katapulty.
Możliwe, że wydusiłam dech z mojego kompana, ale ostatnie, czego bym chciała to żeby teraz pofrunął w dal. Gdy dobiliśmy do drugiego brzegu, złapałam się go czym tylko miałam i wskrobałam się do góry. Puściłam Laurka. Jego nogawka była przybrudzona krwią, trzeba było mu pomóc.
Lauren
- Czekaj! Nie! - Zawołałem gdy poczułem jak dziewczyna mnie łapie. Złapała mnie jednak tak niefortunnie że zacząłem się lekko dusić w pewnym momencie. Czas przez to leciał okrutnie wolno, dłużąc mi się. Spojrzałem na ciało kobiety, a właściwie teraz pajęcze. Czując pajęcze mięśnie zrobiło mi się lekko niedobrze. Gdy w końcu byliśmy na lądzie a dziewczyna mnie puściła, odskoczylem od niej na kilka kroków.
- kurwa! Bobby! Nie rób mi tak!
Bobby
- Spokojnie, przecież żyjemy. Nie wierzgaj tak do cholery. Trzeba obejrzeć twoją nogę.- powiedziałam wyciągając ręce w uspokajającym geście.
Lauren
- najpierw się zamień w ludzką forme, pajęczaku jeden ogromny... - Westchnąłem cicho, patrząc na nią i unosząc lekko brew. Obejrzałem ją od góry do dołu.
- wyglądasz strasznie... Ale jesteś dość... Ładna w tym wcieleniu
Bobby
-Dobra, dobra, pierw pokaż mi tu tę nogę. Jak się okaże, że nie będziesz mógł za dobrze iść to się przejedziemy.- odparłam.
-Chyba, że chcesz zgrywać bohatera i żeby coś nas wyniuchało i zeżarło.
Lauren
- mam ujeżdżać pająka? No tego jeszcze nie grali. To jest dziwne i trochę chore. Pozatym... - Gdy dziewczyna zrobiła ruch swoim odnóżem z włoskami i pazurkami, podniosłem szybko nogawkę do góry.
- No dobra, masz... Zobacz sama oceń...
Bobby
- Widzisz? Jak chcesz to potrafisz być grzecznym chłopcem. - powiedziałam, zniżając się by obejrzeć ranę. Nie była duża, ale spowodowana otarciami od deski musiała boleć. Przy dotknięciu, pod palcami czuć było twarde drzazgi.
-Bardzo boli? - delikatnie nacisnęłam jedną z nich. Nie ładnie. Wyciągnęłam mały, ale cholernie ostry nóż sprężynowy i bezmyślnie zlizałam resztę krwii z rany. Była smakowita.
Lauren
- spierdalaj mi z tą nogą bo ci jebne - Syknąłem z bólu i odskoczylem od dziewczyny do tyłu. Po tym co się dalej wydarzyło, otworzyłem szeroko oczy.
- Czy ty...? Coś ty zrobiła?! Co to ma być?! Ale cijebne zaraz... - Chwyciłem jakąś gałąź w dłonie, zaczynając wymachiwać nad nogą, na wypadek jakby ta wariatka znów odważyła się nachylić nad moją nogą.
Bobby
Moje odnóża były znacznie silniejsze niż jego ręce uzbrojone w jakiegoś wiechcia. Przyszpiliłam chłopa odwrócona do niego dupą tak, żeby nie widział co zrobię. Już wystarczyło mi jego dąsów i panikowania jak na jeden dzień.
- Leż do cholery spokojnie. - warknęłam.
- Zapytałam, czy cię boli padalcu. Myślisz, że będę moje ostatnie dobre ciuchy w twojej krwi moczyć? Ale skoro boli, to zaraz na to coś poradzimy...
Oczywiście nogi też musiałam mu trzymać. Zassałam lekko kieł i wtarłam nieco jadu w rankę. Odrobinę, bo przecież jakbym chłopakowi zafundowała drewniane nogi, to jeszcze by spróbował popełnić samobójstwo z tej przeklętej skarpy albo bogowie wiedzą co by spróbował.
- Za chwilę powinno zadziałać.
Żywotny był, nie mogę zaprzeczyć. Wierzgał jak zapędzone w róg zwierzę. Chociaż, jakby nie patrzeć to widać było pewne podobieństwo.
Lauren
Spojrzałem na nią po czym już całkowicie zamarłem. Idealnie teraz wiedziałem jak się czuje biedne małe żyjątko, złapane w sieć. Warknalem głośno i spojrzałem na to ogromne dupsko.
- Gdzie mi z tą dupą tu! Na litość boską Bobby do kurwy nędzy! Weź się zlituj! Jesteś niehumanitarna, mówił ci to już ktoś? - Próbowałem się wyrwać albo chociaż ruszyć, ale nie miałem jak. Ile taki cholerny pająk może ważyć.
-Boli mnie jak cholera, a ty się jeszcze tam czymś bawisz. Sio ode mnie zboczeń u jeden!
Bobby
- Żeby być humanitarnym, to pierw chyba trzeba być człowiekiem.
- Jakbym cię tylko wypuściła to na sto procent zrobiłbyś coś głupiego.
Moment później uznałam, że noga Laurka jest już wystarczająco znieczulona i najpierw dźgnęłam go paznokciem, a skoro nie zaczął się miotać i rzucać bluzgami, to zabrałam się za jak najostrożniejsze wyciąganie drzazg. W końcu nie warto było rozgrzebywać mu nogi zbytnio, inaczej byśmy szli z tydzień, albo musiałabym go wszędzie targać.
- Jedyne co, to tylko nie mam plasterków z hipopotamem. Wyglądałbyś z takim przekomicznie. - powiedziałam, uwalniając kończyny mężczyzny i podnosząc się znad niego.
Lauren
- Do tej pory uważałem cie jeszcze za człowieka.. - Mruknąłem cicho i spojrzałem na twój odwłok. Zacząłem się zastanawiać. Czy odwłoki nie były delikatne akurat u pająków? Zastanawiałem się dość długo nad tym, aby potem uderzyć ją z pięści w odwłok z tyłu.
- A masz! - mruknąłem zły, marszcząc brwi.
- Nie chce żadnych plasterków. Poradzę sobie i bez nich.. - Przewróciłem oczami
Bobby
Odskoczyłam, zaskoczona czując puknięcie w chitynę. Nie wiem, czy to mnie miało boleć, czy było gestem desperacji. Odwróciłam się do niego i splotłam ręce na piersi. Chyba mu odbiło. Gdyby uderzył wyżej, koło kądziołków, to chyba odgryzłabym mu tę nogę i zostawiła w lesie, albo przywiązała do pobliskiego drzewa jego własnymi jelitami.
- Czy ty myślisz, że śmigałabym na golasa gdybyś miał jak okładać moje czułe punkty? - mruknęłam oburzona.
Lauren
- ha! Wiedziałem że masz tu delikatny punkt! Ale to wszystko dlatego że mnie tu straszysz - Mruknąłem cicho i westchnąłem. Zacząłem wstawać powoli, po czym krzyknalem cicho.
-Ała! Kurw... Dobra, chyba jesteśmy zmuszeni tutaj zostać przez parę godzin... - Szepnąłem cicho zmęczony i obolaly.
Bobby
- Do niczego nie jesteśmy zmuszeni... Ale jeśli chcesz odpocząć, możemy tu zostać chwilę. Nie musimy się spieszyć. Gammelskog, Gammelsteg, Gammelstorg czy jak się nazywała ta wiocha zabita dechami? Ona nie ucieknie.
Lauren
- Nie chodzi o to.. Po prostu.. Chyba nie czuje najlepiej nogi, a nie chce być dla ciebie ciężarem. Zostańmy tu godzinkę... Potem możemy ruszać dalej.. - Podparłem się na rękach i spojrzałem na kobietę. Ale miała dupsko. Odwłok. Cokolwiek.
Bobby
- Okej, rozumiem. Tylko chodź, klapniesz tam pod drzewem. Nie będzie tak wiało i będziesz mógł się spokojnie oprzeć. - Podeszłam do mężczyzny, by pomóc mu wstać, lub wziąć go na ręce.
- I po co ma się na ciebie tak patrzyć ta przepaść i zwalony most?
Lauren
-Łatwiej też będzie pająkowi wciągnąć mnie na drzewo w koronę i skonsumować by nikt nie widział.. - Zaśmiałem się, dając się wziąć na ręce, a potem zanieść pod drzewo.
- Źle się z tym czuję, że mnie nosisz
Bobby
- Źle się też czujesz z tym, że mam więcej nóg niż ty, że liżę ci rany i całą masą innych rzeczy. - powiedziałam, możliwie jak najdelikatniej kładąc go na ziemi. Na dziś nie potrzebował już chyba więcej bólu.
- Jakby ci noga troszkę zdrętwiała, to nie przejmuj się. Minie po kilku godzinach.
Lauren
- Więcej nóg... niż ja.. Śmiesznie powiedziane. Co? Poczekaj.. Jakie liże rany...? Więc ty to naprawdę zrobiłaś?! - Spojrzałem na kobietę zdziwiony, po czym miałem ochotę wstać, ale ból w nodze powiedział "nope".
- Jak to kilka godzin? Nie mamy tyle czasu!
Bobby
- Ekhem, jak mówiłam, moja torba nie jest z gumy i nie mam miliona szmatek do wycierania krwi z ludzi. Gangreny nie dostaniesz, jeśli o to ci chodzi. A co do kilku godzin to znaczy jakbyś miał problem z ruszaniem tą nogą. Trudno tak w terenie perfekcyjnie odmierzyć dawkę, wiesz? - wzruszyłam tylko ramionami.
- Czyli jednak trochę ci się spieszy. Możemy też jechać po ciemku. Nawet jeśli słabo widzisz w nocy, mogę być nawigacją.
Lauren
Podniosłem delikatnie palec do góry, aby potem go opuścić. Patrzyłem na odnóża kobiety jak i jej całe ciało. Mruknąłem cicho w zamyśleniu.
- Nawigacją w tej postaci czy ludzkiej? Czy to znaczy że musiałbym na tobie jechać? To by było dość... Ciekawe przeżycie.. - Zamyśliłem się delikatnie.
Bobby
- W tej postaci lepiej widzę, lepiej słyszę i czuję, ale po ludzku też by dało radę. Tylko musiałabym cię związać w kokon i ciągać głową po kamieniach i patykach.
Lauren
-Zwariowałaś chyba. Wskoczę na Twój odwłok czy tam plecy czy tam coś i tak mnie możesz przecież zawieźć aż do miasteczka, prawda? - Uśmiecham się delikatnie i patrzę jak kobieta zareaguje na moją "propozycję".
Bobby
- No widzisz? Idzie się z tobą doskonale dogadać. A teraz siedź tu grzecznie i wołaj jakby coś.
Lauren
-Czyli że czekaj.. to była podpucha? Abym sam ci to zaproponował? to była jakaś część planu? - Otworzyłem szeroko oczy, patrząc na nią i dziwiąc się, jak mnie wrobiła.
Bobby
- Ciągle mówisz o tym, jakby to było coś dziwnego albo coś. Może jak usłyszysz to ze swoich ust to zmienisz nastawienie. Nie jestem jakimś dumnym centaurem czy czymś. Jesteś tak mało domyślny, że to aż urocze. - rzuciłam mu na pożegnanie, udając się z powrotem w stronę mostu. Skoro byliśmy tu uziemieni, to równie dobrze mogłabym spróbować coś z nim zrobić. Większość desek była strasznie spróchniała i albo odpadła, gdy konstrukcja się zerwała, albo wisiała na włosku, za to lina wydawała się wciąż porządna. Będzie to wymagało trochę pracy, strasznie dużo sieci i mnóstwo noszenia, ale jeszcze będzie mógł się do czegoś przydać.
Laurencjusz, zwany Stachem, siedział tam sobie pod drzewem i coś robił. Nie wiem, czy zabijał mrówki patykiem, czy też znalazł sobie inne, równie ciekawe i twórcze zajęcie.
Po takiej dobrej robocie jako Bobby-budowniczy muszę przyznać, że całkiem zgłodniałam, a raczej bardziej niż zwykle mój brzuszek żądał wypchania. Mimo, że to ssanie w żołądku nie nasiliłoby się jeszcze zbytnio przez najbliższe dwa tygodnie, to miło by było, gdyby coś się znalazło po drodze. Albo żeby zajazd miał dobrze zaopatrzoną spiżarnię.
Lauren
Spojrzałem na dziewczynę w lekkiej konsternacji. Może na prawdę przesadzałem? Trochę wstyd było przyznać, ale w tej postaci była dość... A nie ważne. Postanowiłem ją troszkę udobruchać, dlatego też wstałem ze swojego aktualnego miejsca wypoczynku, powoli starając się odzyskać czucie w nodze. Rozejrzałem się i zrobiłem sobie prowizoryczny łuk. Po tym zrobiłem trzy proste drewniane strzały.
Użyłem zaostrzonego kamienia jako grotu i liści jako lotek. Marne wykonanie, ale zawsze coś. Po tym udałem się na polowanie. O ile można to tak w ogóle nazwać. Po czterech nie udanych próbach i dwóch złamanych strzałach, wkurzyłem się na tyle, że postanowiłem się pobawić w rambo. Dopiero wtedy złowiłem jedną kunę. Zawsze coś.
Wróciłem pod drzewo, rozpalając ognisko. Miałem nadzieję że Bobby poprzez taką "kolacje" trochę mi wybaczy.
Bobby
Zanim słońce zaczęło zbliżać się jak złowieszcze czerwone oko do linii gór nad horyzontem, wróciłam do mężczyzny, pod drzewo. Jak widać, radził sobie całkiem nieźle. Wyglądało na to, że miał jakiś prowizoryczny łuk. Nigdy nie rozumiałam fenomenu cięciwy. Broń palna - doskonale zabójcza. A tu? Lata szkoleń dla strzelania patykami po lesie z nadzieją na zabicie celu MAKSYMALNIE troszkę większego od siebie. Całkowity bezsens.
Od mężczyzny czuć było świeżą krew, poza jego własną czułam jeszcze jakąś zwierzęcą nutę. A może to pochodziło od niego, a ja wcześniej nic nie wyczułam? Nie, on coś tam trzymał nieżywego.
- No no, urodzony łowca z ciebie... Jak się czujesz? - zapytałam z nieudawanym zainteresowaniem.
Lauren
Spojrzałem na kobietę, uśmiechając się lekko i wstając na równe nogi. Podszedłem lekko do niej.
- Nie przesadzajmy. Zmarnowałem dwie strzały i ledwo upolowałem tego gagatka. Tak czy inaczej, przyrządziłem dla ciebie również mięso. Mam nadzieję, że zjesz ze mną... - Uśmiechnąłem się delikatnie i wskazałem dłonią na ognisko i miejsce przy nim, aby dziewczyną usiadła wraz ze mną.
Bobby
- Łał, to prawie jak romantyczna kolacja. Tylko świec brakuje. - skwitowałam.
Noga jak widać mu już nie przeszkadzała, być może nawet wcześniej był to tylko lekki szok a nie żaden poważny uszczerbek na zdrowiu. Klapnęłam obok niego, podwijając łapki pod siebie. Tak było ciepło, wygodnie i można było się wychylić do ogniska.
- Musisz mieć doświadczenie z łukiem, szanuję.
Lauren
- Za dzieciaka się coś tam strzelało.. A skoro o świecach mowa.. - Powiedziałem, biorąc do ręki ze dwa kije, dając je do ogniska, czekając aż zapłoną i wbiłem jeden obok drugiego.
- Świecą tego nazwać nie można... No ale... - Mruknąłem, siadając nieco bliżej i spoglądając na dziewczynę. - Będziesz teraz w tej formie sobie siedzieć? To znaczy nie żeby coś, po prostu tak pytam... - Powiedziałem spokojnie.
Bobby
-Em, no ten. Manipulacja ciałem wcale nie jest taka przyjemna jak się może wydawać. Chociaż w sumie tylko w jedną stronę. Ale jasne, mogę tu zacząć świecić Ci pośladkami. - powiedziałam wstając.
Lauren
-No już już... Siadaj olbrzymi pająku... Nic nie mówiłem... - Zaśmiałem się cicho i spojrzałem na kobietę. - Zjedzmy i nabierzmy sił przy tej.. "romantycznej" kolacji przy pochodniach. Możemy się też zdrzemnąć i ruszyć jutro z rana do wioski.
Bobby
- Jestem czystej krwi Arachne, a nie jakimś tam śmiesznym zwierzaczkiem. - przerwałam na krótką chwilę. - Chociaż jakby na to nie patrzeć, to nie wiem czy moja rasa może się krzyżować z innymi.
- Odnośnie noclegu to trudne pytanie. Dzieli nas już tylko troszkę, w wiosce będziemy zanim całkowicie się ściemni jeśli wyruszymy zaraz po jedzeniu. Tam można by było znaleźć kąt, w którym byłoby cieplej, przyjemniej i bezpieczniej. Ale tu są drzewa, więc można coś wykombinować, jeśli boisz się łażenia po ciemnym lesie - zachichotałam.
Lauren
Spojrzałem na nią i cicho westchnąłem. Wstałem, podchodząc do niej i patrząc prosto w oczy.
- Nie traktowałem cię jak zwierzaczka. Jeśli jesteś czystej krwi to bardzo mi schlebia, że mnie nie pożarłaś i mam zaszczyt cię znać. - Podszedłem nieco bliżej. - Zjedzmy i ruszajmy. Tak będzie bezpieczniej...
Bobby
Uśmiechnęłam się lekko i opuściłam wzrok na ziemię. Mi też było bardzo miło, ale nie wypowiedziałam tego. Nic tu było po nas- przeleciało mi przez myśl.
Lauren
Po chwili już obydwoje zjedliśmy. Co prawda mięsa było mało, ale zaraz mieliśmy dojść do wioski. Na ten kawałek musiało wystarczyć. Spojrzałem na kobietę, gasząc ognisko.
- Więc.. Droga arachne Bobby. Czy pozwolisz, że będę na Tobie jechał ten kawałek? Noga trochę mi doskwiera i wolałbym aby była zdrowa na jutro...
Bobby
Prawie parsknęłam śmiechem słysząc jego oficjalną prośbę.
- Ależ oczywiście, drogi Laurencjuszu Stanisławie, z radością odciążę Ci drogi i zostanę twoim wierzchowcem, przynajmniej na tę chwilę. - powiedziałam w nazbyt pompatycznym tonie, kończąc teatralnym ukłonem. Przykucnęłam, przewieszając torbę przez ramię tak, by nie przeszkadzała i przykucnęłam.
- A tak na poważnie, to siadaj, tylko złap się jakoś.
Lauren
- A dziękuję bardzo - Powiedziałem, wskakując powoli na Bobby i rozglądając się. To było dość... Dziwne uczucie. Bardzo dziwne.
- Złapać? Chyba ciebie w pasie, jakoś nie widzę tu innej możliwości jakiegoś... Pochwycenia się, aby nie spać i sobie facjaty nie rozkwasić... - Delikatnie objąłem dziewczynę w talii.
Bobby
- No w każdym razie wiesz o co mi chodzi. Dobra, a teraz nie wiem, podziwiaj widoki czy coś.
Potuptałam przed siebie w żwawym tempie. Dookoła nas szumiał jedynie wietrzyk, który zdecydowanie złagodniał, niosąc ze sobą ożywczy, żywiczny zapach wilgotnego lasu. Droga mijała nam spokojnie aż do zapadnięcia wieczornej szarówki.
Minęliśmy nawet drogowskaz z wyrytym napisem "Gammelskog" i bardzo pocieszyła mnie myśl, że jesteśmy już na prawie prostej drodze do celu, gdy usłyszałam wycie. Nie, nie takie zwykłe wilcze wycie. Głębsze i nienawistne, pojedynczy głos pół ludzkiej bestii. O ile mogłam przypuszczać, kto zapuszcza futro przynajmniej raz w miesiącu w tej pipidówie, o tyle wiedziałam że mój zapach, choć niezbyt wyróżniający się, wyda się potworowi ciekawy. Cholernie interesujący. A przed tym sukinkotem skoro udało mi się to kryć do tej pory, to nie miałam zamiaru wyjawiać mojego drobnego sekreciku.
Zatrzymałam się i bezceremonialnie przerzuciłam siedzącego na mnie mężczyznę przez ramię. Nie miałam czasu na żadne wyjaśnienia, które należeć mu się będą później, jeśli wyjdziemy z tego cało. Za szybko próbowałam przyjąć moją ludzką formę i aż syknęłam. Nogi i odwłok znikły, ale paznokcie wciąż były ciemne i stwardniałe a zmysły irytująco wyostrzone.
No i w połowie naga nie miałam wielu wyborów inscenizacji, zanim gdzieś na pograniczu pomiędzy odgłosem kroków, a delikatnymi wibracjami miękkiego, leśnego podłoża zauważyłam, że bestia się zbliża. Przycisnęłam mężczyznę do drzewa i pocałowałam go. Żeby tylko wilkołak, masywny, szary (a przez kalectwo odciążający jedną łapę i dający się rozpoznać), który z pewnością już znajdował się za moimi plecami uznał tę scenę za tak zbereźną, jak to tylko możliwe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz