~Ali || Daeva~
Leżałam na krawędzi dachu i wsłuchiwałam się w szum. Wtem słońce mocno zaczęło razić mnie w oczy mimo to iż miałam je zamknięte. Ten gest dał mi znać, że to już czas, abym ruszyć dupę. Odgarnęłam włosy z twarzy i z ciężkim westchnieniem wstałam, stawiając bose stopy na zimnej posadzce. Czas iść do roboty! Przeciągam się leniwie, ziewam i spojrzałam w dół na pustą ulicę, aż w końcu zeszłam z dachu i ruszyłam w stronę swego miejsca pracy.
Dotarłam do miasta... Dawno mnie w żadnym nie było. Potrzebowałam chwili, by przyzwyczaić się do nagle zwiększonej ilości różnych istot krzątających się dookoła. Starałam się przemykać przy ścianach, podkradać to, co miałam w zasięgu dłoni i wyglądało korzystnie, i nie dać się złapać. Nikt nie miał żadnych leków, czy innych środków medycznych... Szkoda.
Idąc pustymi ulicami, wesoło sobie pogwizdywałam. Założyłam w pewnym momencie swoją czapkę. Słonce grzało dzisiaj mocniej niż̇ w jakikolwiek dzień́ wcześniej. Co prawda nie miałam nic przeciwko temu, aby świeciło, ale nie wyobrażałam sobie, że może tak mocno. Włożyłam ręce do kieszeni spodni. Napotkałam średniej wielkości kamyk na swojej drodze, w sam raz odpowiedni, aby nim sobie pokopać́. Kopałam go raz lewą to prawą nogą. Podchodziłam do niego coraz szybciej. Przy końcu biegłam. Chcąc ostatni raz już̇ kopnąć́ kamyk użyłam odrobinę więcej siły, aby podrzucić́ kamyk do góry i wtedy ładnie w powietrzu kopnąć́ go i trafić́ do celu. Zupełnie tak jakbym to zrobiła piłka do piłki nożnej. Zrobiłam tak jak pomyślałam, jedyny problem w tym, że kamyk zleciał mi odrobinę z kursu tym samym trafiając w głowę̨ jakiegoś́ przechodnia. Ups… Zaśmiałam się pod nosem. Wtem usłyszałam, za sobą chrząknięcie. Odruchowo odwróciłam się i ujrzałam przed sobą znanego mi mężczyzny, był to mój klient. Uśmiechnęłam się do niego i kiwnęli głową w geście powitania, po czym udałam się wraz z nim do ciemnej alejki, aby dokonać transakcji handlowej.
Nagle osoba obok mnie wydała z siebie dziwny odgłos, coś na kształt zaskoczenia. Zdążyłam zobaczyć spadający kamyczek. Powiodłam wzrokiem w kierunku, z którego ów kamień mógł nadlecieć. Stało tam jakieś dziecko, młody chłopiec, który zaraz potem został poprowadzony gdzieś przez starszego mężczyznę. Sytuacja może i nie dziwna, ale nietypowa, z daleka czułam że coś się tam święci. Mogłam na tym skorzystać... Naciągnęłam kaptur głęboko na oczy, podążając za nimi, a w myślach planując ewentualną ucieczkę.
Zanim znalazłam się w wąskiej, ciemnej uliczce, spojrzała w lewo i w prawo, żeby sprawdzić, czy w okolicy nikogo podejrzanego nie ma. Ulice były prawie puste, z wyjątkiem kilku przechodniów, pijanych ludzi rozwalonych na chodnikach tu i tam i paru prostytutek świecących cyckami. Okropne! Pokręciłam głową, aby pozbyć się tego obrazu i weszłam za mężczyzną do alejki. Na miejscu usiadłam na drewnianym stoliku stojącym obok kontenerów na śmieci. Wydobyłam ze swej kieszeni mały wymięty woreczek z morfiną i pomachałam nim przed twarzą klienta. Mężczyzna już miał wziąć ode mnie przedmiot, lecz cofnąłem rękę czym prędzej i oświadczyłam:
~Najpierw pieniądze!
Brunet na początek chrząkną, po czym zdjął z ramienia swój plecak i mi go podał. Bez wahania wzięłam tornister na kolana, odsunęłam go i zajrzałam do środka, wtedy moim oczom ukazały się kilkadziesiąt kapselków. Zadowolona owym widokiem wręczyła klientowi jego towar, wtedy mężczyzna kiwnął głową i odszedł bez słowa. Zanim znikną mi z oczu, krzyknęłam do niego:
~ Miłego dnia i zapraszam ponownie. - Pomachałam także na odwidzenia.
Ukradkiem podsłuchiwałam i podglądałam przebieg całej transakcji. Gdy mężczyzna zaczął się oddalać, zręcznie na niego 'wpadłam', udając pijaną. To, co właśnie zmieniło zmieniło właściciela, zrobiło to po raz kolejny. Krótkie spojrzenie starczyło, bym domyśliła się, że to zdecydowanie nie coś, czym powinno handlować dziecko. Powoli ruszyłam w kierunku chłopca wciąż siedzącego przy śmietniku
- Dziwne miejsce na zabawę w sklep... Jeszcze takimi towarami... Co to, proszek do pieczenia?
Chichocząc cichutko pod nosem, wtuliłam swą twarz w plecak pełen mamony i w chwili kiedy usłyszałam dźwięczny, kobiecy głos momentalnie podniosłam swój wzrok znad tornistra. Spostrzegłem piękną i zgrabną dziewczynę. Na mojej twarzy od razu zagościł chytry uśmiech. Oo kogo my tu mamy…? Czy to nowy klient ? Ubrałam plecak i odezwałam się do bezbronnej duszyczki:
- Jeżeli zechcesz, może nim być, ja nie oceniam.Większość ludzi w tej dzielnicy uważa to za nektar bogów, wiec wiesz...- Zeskoczyłam ze stołu. - Nie pytaj. Nie mam bladego pojęcia, skąd oni to biorą, przecież to zwyczajna substancja psychoaktywna z dział twardych narkotyków, takich jak... - Powolnym krokiem ruszył w stronę białowłosej - Kokaina, Heroina, LDS, Amfetamina, Marihuana, Opium. - Wymieniając, zaczęłam okrążać dziewczynę z każdej strony i uważnie się jej przyglądając. Stanęłam w pewnym momencie, podrzucając woreczek, który pochwyciłam niezauważenie.- Wiesz co... - Spojrzałam na białowłosą-Naprawdę śliczna jesteś. Ten woreczek z białym proszkiem w ogóle do ciebie nie pasował, ale to już owszem. - Wyciągnęłam z kieszeni spodni małą fiolkę.- Jest to Ayahuasca. Nieszkodliwy psychodelik, który przywraca utracone wspomnienia. - Lekko potrząsnęłam buteleczką - Coś mi wewnątrz mówi, że nie jesteś z nimi kompletna, ale wracając fiolka ta kosztuje 80 kapselków, jednakże dla nowych klientów mam 50% zniżki, wiec co skusisz się ?
Dziwny dzieciak... Obserwowałam, jak chłopak krążył wokół mnie. Poczułam, gdy zabrał woreczek, ale nie zareagowałam. Słuchałam jego wypowiedzi, mając wrażenie, że coś jest z nim zdecydowanie nie tak.
- Nie wiem o czym mówisz, dziecko. To zdecydowanie nie są zabawki dla ciebie... Może oddasz je, dostaniesz cukierka, i odprowadzę cię do mamusi, hm?
Uniosłam do góry jedną brew w geście niezrozumienia.
~ Dlaczego uważasz, że owe zabawki zdecydowanie nie są dla mnie? Chodzi ci o mój wiek? Kochana w tych czasami to normalne, że dzieci sprzedają kokę za rogiem, a nastolatki oddają się za pieniądze. W jakim ty świecie żyjesz, jeżeli tego nie wiesz, z resztą nieważne! Jeśli nie chcesz mych towarów, to nie. Nie będę z tego powodu płakać. - Wzruszyłam ramionami, po czym zrobiłam piruet i ruszyłam tyłem z powrotem do stolika. - Inni klienci, po prostu skorzystają z mej ofert i tyle. - Wskoczyłam na stół, siadając na nim po turecku.
Haaah...
- Trochę to smutne, nie uważasz? No, chyba że plan 'najpierw dragi potem seks" jest twoim marzeniem na przyszłość. - znów podeszłam bliżej. - Czasy są jakie są, prawda, ale chyba nie musimy się im poddawać, co? - intrygujący dzieciak .
Skinęłam, potakując głową, po czym poprawiłam plecak na swoich ramionach.
~ Nie! Nie musimy się im poddawać! W ogóle nikt tu nie mówi o podawaniu się, wiec nie wiem skąd to wzięłaś?! – Spojrzałam pytająco – Ja na przykład robię, to co lubię i na co mam ochotę. Ubóstwiam dilerkę, wiec pracuje w tej branży.
- A gdzie w tym zabawa, hm? - granie dobrej osóbki jak raz było wyjątkowo zabawne. - Gdzie dzieciństwo? Ile masz lat, dziesięć? Mógłbyś zostawić to gówno innym i się zabawić, nawet w tym zawalonym świecie. - ziewnęłam, zakrywając usta dłonią. Moje samopoczucie zdecydowanie się polepszyło.
Już otwierałam usta, by odpowiedzieć białowłosej, ale wtedy usłyszałam zbliżające odgłosy moich wrogów, co było jasnym sygnałem, że pora już się zmywać z tego miejsca. Skrzywiłam się niezadowolona takim obrotem sprawy, jednak nic nie mogłam na to poradzić.
~ Na mnie, niestety, pora. - Schowałam do kieszeni spodni przedmioty trzymane w ręce i natychmiast zerwał się na równe nogi.- Innym razem dokończymy naszej rozmowy. Oczywiście, jeżeli nasze drogi się jeszcze zbiegną, a mam nadzieje, że tak będzie.- Spojrzałam w stronę dziewczyny i puścił jej oczko. - Teraz jednak żegnaj, moja milady. - Ukłoniłam się, chichocząc, po czym wskoczyłam na zielony kontener, a następnie wspięłam się po rynnie na daszek niskiego budynku, znikając. Nawet nie zauważyłam, kiedy wyleciało mi z wewnętrznej kieszeni fotografia moich rodziców.
Szybki jest... Nie chciałam żeby zgarnęli mnie kto wie za co, więc również odwróciłam się, by odejść. W ostatniej chwili, kątem oka zauważyłam ruch... Spadającą kartkę. Po prostu chwyciłam ją i szybko się ewakuowałam. Gdy znalazłam już cichy zakątek wreszcie przyjrzałam się kawałku papieru.. Zdjęcie. Trochę zniszczone i raczej mające już swoje lata, przedstawiające młodą parkę, kobietę chyba w ciąży... ...chyba jednak będę musiała poszukać tego chłopaczka...
Biegłam przed siebie, skacząc z niezwykłą zwinnością z dachu na dach, podziwiając panoramę miasta. Luźniejsze części mojej garderoby powiewały w chłodnym wietrze. Czułam się jak anioł niesiony na skrzydłach... Albo nie... Jak orzeł, którego nikt nie dogoni. W końcu jednak zeskoczyłam na betonowy chodnik w zaułku. Szybko wzrokiem zlokalizowałam swoje położenie i obrałam nowy kierunek. Poprawiając czapkę na głowie, skierowałam się do pobliskiego małego sklepiku.
Pytanie brzmi, gdzie...
Musiałam zdecydowanie trochę poszukać. Popytać tu i tam, wplątać się w jakieś złe towarzystwo. Niezbyt mi to pasowało, no ale cóż. Czego nie robi się, by być miłą. Ale nie teraz. Nie dziś. Nie chciało mi się... Wolałam znaleźć miejsce na nockę i odpocząć.Tak właśnie zrobiłam
Tak, wiec maszerowałam spokojnie, w stronę sklepiku , cicho nucąc piosenki. Po drodze napotykałam na martwe zwierzęta, nad którymi rozmyślałam, aż stanęłam przed drzwiami lokalu. Przekroczywszy, próg poczułam słodki aromat słodyczy. Podeszłam do lady, gdzie stał przyjaźnie wyglądający mężczyzna. Jego piwnego koloru oczy tryskały szczęściem, a siwe włosy błyszczały w świetle lamp. Od razu przypominał mi moich ulubionych bohaterów literatury. Może dlatego tak często, a wręcz codziennie tu przychodzę. Krząknęłam zwracając na siebie uwagę.
~ Witaj staruszku.
-Oh, kogo moje oczy widzą?! Młody panicz L! Dobrze, że jesteś, bo spróbujesz nowego specjału lokalu. Nazwałem go „Carpe diem”.
Mężczyzna podał mi pudełeczko ciasteczek . Gdy je ujrzałam w mych oczach zabłysnęły łzy wzruszenia, które niejednokrotnie się ukazywały przy jedzeniu słodyczy. Konsumując słodkość, zamieniłam kilka słów ze staruszkiem, a następnie zostawiając na blacie napiwek opuściłam sklepik. Postanowiłam resztę dnia spędzić w bibliotece, aby zagłębić się w lekturze. Dopiero po zamknięciu księgarni udałam się do bazy mojego gangu, która znajdowała się po drugiej stronie miasta, w opuszczonej bazie wojskowej.
Gdy znalazłam sobie przyjemną dziuplę i ułożyłam prowizoryczny domek na kilka dni, mogłam pozwolić sobie na chwilę odpoczynku. Zaczęłam rozmyślać, gdzie mogę znaleźć tego dzieciaka. W grę wchodził oczywiście powrót na to samo miejsce, z nadzieją, że zauważy stratę i wróci jej szukać... Ah, tak by było najlepiej. Ale z moim szczęściem? Tak, jasne... Zrobiłam jeszcze krótką listę w pamięci, które miejsca zawierały podobne towarzystwo. Nie znałam zbyt wielu, a na pewno było ich więcej, niż da się zliczyć. Kolejnego dnia wybrałam się na powolny spacer zaplanowaną wcześniej drogą. Wypatrywałam tej dziwnej, różowej głowy, jednak gdy odwiedziłam już ponad połowę miejsc, oczywiście bez skutku, mój zapał przygasł. Przysiadłam w jakiejś - o dziwo - dość dobrze trzymającej się kawiarni. Można by coś zjeść...
Przekroczywszy próg bazy, zastałam dziwny widok. Dwóch członków z naszej ekipy chaotycznie biegało wokół sali, a wręcz Super-Zero, gonił Lolo z klapkiem w dłoniach, a ten uciekał z kebabem w ręce. Ok... Czyli wszystko jasne. Rudy loczek ukradł karzełkowi żarcie -wszyscy dobrze wiemy, że nie powinno się tego robić, jeśli chciałoby się jeszcze troszkę pożyć, a ten się teraz mści. Reszta chłopaków siedziała, na kanapie grając w karty. Nikt jeszcze nie zauważył mojego przyjścia, wiec postanowiłam użyć tej wiadomość na swoją korzyść i ich wystraszyć. Wiem miła ja! Pościg Lolo przeniósł się do warsztatu, wiec było czysto i nie było szans na wykrycie mnie. Dlatego zakradła się, z tyłu mebla, by następnie, za niego wyskoczyć krzycząc, słowiańskie groziłby. Reakcja chłopaków była bezcenna. Spadli z kanapy i patrzyli się na mnie wzrokiem, który gdyby mógłby, zabijać to leżałabym 3 metry w piachu. Zaczęłam się śmiać z ich reakcji, a oni po chwili do mnie dołączyli i całą 6 się śmialiśmy. Gdy się uspokoiliśmy, postanowiłam razem z nimi zagrać i tak na tej czynność zleciały 4 godziny. Czas by się zbierać do spania dochodzi 1 w nocy Tak, wiec ruszyłam w stronę pokoju. Wtem najmłodszy z gangu Aron zatrzymał mnie.
-L! Poczekaj! Pracujesz może jutro ?
~Yyy..A co jest jutro ?
-Piątek.
~To nie. Nie mam żadnych zleceń, a co ?
-A to, że też nie pracuje, wiec możemy jutro w parku przetestować nasze znaleziska. - Poruszył brwiami z lekkim uśmieszkiem zerkając na karton pełne wojskowych granatów. -Co ty na to ?
~Spoko. Poćwiczę rzucanie do celu.
-No to do jutra.
~Ta. Dobranoc.
Pomaszerowałam, sprężystym krokiem do swego pokoju . Poszłam się umyć, a później wskoczyłam na swe posłanie. Ciekawe co jutro mnie przypadkowego spotka.... Ziewnęłam przeciągając się i zamykając oczy,od razu zasypiając. Kolejnego dnia obudziłam się o godzinie 10 i to nie sama, ale z ’małą’ pomocą chłopaków. Ci debile oblali mnie wodą. Tym razem z niechałam za nimi pościgu, tylko wstałam i poszłam się przebrać, uprzednio każąc im wpierdalać z mojego pokoju. Po półgodzinnym przyszykowaniu się i zjedzeniu śniadanka udałam się wraz z Aronem, tak jak się z nim wczoraj umawiałam do parku. Pojechaliśmy tam na deskorolkach, robiąc różne sztuczki. Na miejscu zatrzymaliśmy się pod gigantycznym drzewem, które rosło na uboczu. Tam zostawiliśmy nasze bagaże i pojazdy, a następnie rozejrzeliśmy się, w okuł. Dostrzegłam, wtedy w zaroślach, coś interesującego. Podeszłam bliżej i z niedowierzaniem rozsunęłam zarośla. Wśród nich wisiał Kij bejsbolowy.
~ Aron patrz, co znalazłem! - Chwyciłam kij w dłoniach.
-Kij bejsbolowy, ale zajebiście! - Podszedł do mnie trzymając w ręce trzy granaty.
~Ciekawe czy się nada....- Wymamrotałam pod nosem i po chwili odbiegłam kilka kroków od Arona - Rzuć mi granat !- Krzyknęłam do bruneta.
-Już się robi! - Odblokował jeden z granatów i go rzucił, wtedy zamachnąłem się kijem i odbiłam granat hen daleko.
Jadłam spokojnie, gdy nagle... Okno, przy którym siedziałam, pękło z trzaskiem. Posypał się na mnie deszcz szkła a do szczerbatego talerza wpadła jakąś kula wielkości pięści. Przyjrzałam się jej... Pierdole, granat?! Chwyciłam go i jak najmocniej rzuciłam przez wybitą szybę. Nie wiedziałam, czy był odbezpieczony, czy nie, ale wolałam nie ryzykować. A nawet nie skończyłam jeść... Wyleciałam z lokalu, chcąc dorwać winowajcę. Wisiał mi śniadanie!!
Ciąg dalszy nastąpi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz