27 wrz 2020

Wilk syty... I kozy mądre jak psy 1

~ Archibald || Elia~


Ten CHOLERNY KOZIOŁ znowu ZWIAŁ!
Ledwo co dorobiłem kolejny metr ogrodzenia. I co? I znowu widać tylko kępy sierści w siatce na górze. No już nie mam pojęcia, jak on to robi.
I weź go teraz znajdź...

Ołówkiem kreślił na kartce delikatny szkic drzew, które widział przed sobą. Sam, mając zupełny spokój, którego od jakiegoś czasu mu brakowało. Mógł z fascynacją uwieczniać obraz natury na papierze. Przyroda zawsze była fascynująca, gdyż zawsze, od lat pokazywała nowe oblicze.
O tak, wampir miał już za chwilę pożałować swojego zachwytu naturą. A dokładnie w momencie gdy z pełnym impetem podbiegła do niego koza, próbując wyrwać mu rysunek z rąk. Unieruchomił ją jedną ręką, za kark,  nim zdążyła podrzeć drogocenny papier. Następnie zaś wbił jej pazury w skórę tak, by nie mogła się ruszyć, a by nie musieć jej zabijać.
Westchnął przy tym, ostatnio zbyt wiele go spotyka. Czy to jakaś kara, której nie rozumiał? Skrzywił się patrząc na zwierzę, ze swoistym żalem. Znowu coś niszczy jego piękny spokojny dzień. Jednakże to tylko koza,złość była daremna. Skąd jednak tu przybyła? Nie występują dziko w tym obszarze. A już na pewno w naturze nie wyrósłby tak zadbany osobnik. Wstał, wciąż trzymając kozę w jednej ręce, papier zaś w drugiej. Rozejrzał się. Nikogo. Nie wyczuwał też innych kóz w promieniu kilku metrów. Można było zrobić z niej w zasadzie posiłek, ale sama myśl o posmaku koziej krwi sprawiła, że ponownie się skrzywił. Nie był aż tak zdesperowany.

Z
acząłem zataczać kręgi dookoła mojej posesji. To był właściwie jedyny skuteczny sposób na znalezienie paskudy, biorąc pod uwagę to, że zazwyczaj znajdował sobie jakieś stacjonarne zajęcie... Jak naparzanie się ze starym drzewem. Powykrzywiane i powykręcany, stary dąb zrzucał jedynie trochę liści, ale pryk był wyjątkowo uparty.
Tym razem jednak go tam nie było. Ba, zaszedłem już nawet spory kawałek dalej, a wciąż ani śladu. Czyżby naprawdę zwiał już tak dawno temu?
Byłem coraz bardziej poirytowany własną nieuwagą, gdy wreszcie złapałem trop. Po jaką cholerę on tu polazł?
Im dalej szedłem, tym mocniej czułem kozi zapach, a będąc już całkiem blisko wreszcie go usłyszałem. Wtedy wystarczyło jeszcze tylko kilkaset metrów, i go zobaczyłem...
... trzymał go jakiś koleś. Za kark, jakby miał go zaraz złamać. A może kozioł wcale nie uciekł, tylko ten facet go porwał?! Tożto kozina pierwsza klasa!
Przyspieszyłem, poirytowany. Już z daleko wołałem do obcego
- ZOSTAW MOJEGO KOZŁA W SPOKOJU!

N
ie przepadałem za istotami bez kultury, ale przepadałem za wilkołakami. Po prostu z miejsca, czy tego chciałem, czy też nie, budziły we mnie jakby to ująć, poczucie ufności? Bezpieczeństwa? Nie byłem pewien, czy to coś związanego z moją przeszłością, czego zwyczajnie nie pamiętałem. Czy po prostu coś, co poczułem bezwiednie, z czasem. Pewne preferencje, wszak te kształtują się w nas, niezależnie od rasy, do końca życia.
Aczkolwiek to skąd wynikały moje odczucia, nie było teraz niczym ważnym. O wiele ważniejszym było to, że to najprawdopodobniej był właściciel upierdliwego zwierzęcia. I choć nie zwykłem być złośliwym. Nie mogłem się pozbyć myśli, iż zwierzęta upodabniają się do swoich właścicieli.
Wciąż trzymając kozę za kark; oczywiście żyła, acz w zasadzie z daleka mogło się wydawać, że jest  inaczej. W końcu złapałem ją tak, by ją unieruchomić, niewygodnie byłoby, gdyby się szamotała. Podszedłem do oczywiście wyższego obcego, chcąc mu oddać kozę, do rąk własnych.
- Cóż, powinieneś bardziej pilnować swoich zwierząt, próbowała zjeść mój rysunek, a jak wiesz, papier jest drogi. Z tego względu, musiałem ją spacyfikować, aczkolwiek nic jej nie jest. Gdy ją puszczę, znów będzie tak samo żywotna jak wcześniej – Wyjaśniłem spokojnym, monotonnym głosem, patrząc mu przy tym w oczy, choć by to zrobić, musiałem zadrzeć głowę dość wysoko do góry.

- Kozy są na tyle inteligentne, że nie trzeba pomagać im uciekać. Raczej, obojętnie co by się nie zrobiło, i tak udaje im się zwiać. - hah, śmieszna istota. Drobna, jasna, i tak niska. Interesujące. - W każdym razie, dziękuję za nieskręcenie mu karku. - wyciągnąłem dłoń po kozła, chwytając go za rogi. Gdy tylko nieznajomy go puścił, rzeczywiście znów zaczął wierzgać i dziko meczeć, widocznie skory do bójki.
Zarzuciłem go sobie na plecy. Teraz mógł wariować ile chciał, ale i tak nigdzie nie trafi.
- Jeżeli coś zniszczył, zapłacę

-Kozy przywiązane do swojego pana, nie szukają ucieczki. Nie różnią się od psów. Tak samo jak one, potrafią wiernie trzymać się swego pana -Nie przejąłem się faktem, iż mógł to odebrać personalnie. Ani także nie zwróciłem uwagi na to, iż mówiąc prosto sam zapewne przez wielu był uważany za psa. Nie zależało mi na urażeniu go, acz także na byciu dla niego szczególnie miłym.
Najważniejsze, iż koza trafiła do właściciela, a ja nie zmarnowałem zbyt wiele czasu na poszukiwanie go. -...W każdym razie zwierzę niczego nie zniszczyło. Rzadko widzi się w tych czasach istoty chętne do naprawiania szkód, cóż, to się ceni drogi nieznajomy- Dodałem w końcu i kiwnąłem mu głową na odchodne. Zerknąłem w niebo. Nie było w złym stanie, acz straciłem ochotę na rysunek. W tle słysząc ryczenie rozjuszonej kozy, spakowałem swoje przybory, ignorując, iż wciąż wyczuwam obecność wilka. Byłem pewny, że po prostu za chwilę odejdzie

- Ten jeden ma inne priorytety niż uznawanie właściciela. - obserwowałem go uważnie. Ktoś jest chyba nieźle doinformowany... Albo się za takiego uważa. Jedno z dwóch.
Patrzyłem na mężczyznę (chłopaka? A może nawet dzieciaka??) Gdy zajmował się swoimi rzeczami. Ciężko było mi określić, kim lub czym jest, szczególnie że przypominał mi taką jakąś ofiarę porwania przetrzymywaną w piwnicy. Kiedyś, jeszcze w mieście, chyba była nawet afera.... Nie pamiętałem zbyt dobrze jak to było, ale chyba koleś trzymał jakąś dziewczynę jako niewolnicę do wiadomo czego.
No, ale to facet. Na wolności, no i, jak sam powiedział, ma papier, który wcale nie jest tani. Ciekawe...
Hmmm
- Ej! - zawołałem za nim. - Czym jesteś?

Wilk wciąż nie odchodził. Wpatrywał się we mnie uważnie, jakby na coś czekał. Koza zaś dalej uparcie się rzucała, głośno się przy tym skarżąc.
Następnie niezrażony zaczął od pytania, świadczące o bezczelności młodego wilkołaka. Cóż, młodym zawsze brakowało kultury i taktu. Nie powinienem się dziwić. Ponadto wilki słynęły z wyjątkowej prostoty. Nigdy szczególnie mi to jednak nie wadziło. Ponieważ w tej dzikiej ignorancji zasad było coś intrygującego. Odchrząknąłem
-Jestem wampirem, pierwotnym. Na imię mi Elia Amanuel Narve. Miło mi cię poznać wilkołaku. - Znów uraczyłem go swoim spojrzeniem. Patrząc prosto w jego oczy. Zwierzęco-ludzkie. Zaiste interesujące. Wiele było ras podobnie dzikich. Acz tylko w wilkach było to coś, co doceniałem.

- Pierwotny Wampir.... Ciekawe - przyznałem, nie odwracając wzroku. Nie oczekiwałem, że mi się przedstawi... Zaskoczyło mnie to nawet. Wyglądał bardziej na kogoś zamkniętego w sobie. Ba, szybciej bym się spodziewał, że mnie pogoni.
- Jestem Archibald Grayson. Czy tam, Arche. Obojętnie w sumie. - poprawiłem kozła na ramieniu, bo ewidentnie zaczynał się wkurzać. Korciło mnie, żeby zapytać, czy skoro pradawny to mu słońca brakło i temu taki biały, ale jednak ciekawsze było co innego.
- Skąd wiesz czym jestem? Masz na to jakiś zmysł?

-Posiadam, wszak jesteśmy drapieżnikami. Poza tym, wilkołaki mają...wyjątkową woń, ciężko pomylić wilkołaka z czym innym. -Odchrząknąłem krótko, wciąż nie obarczając go swym spojrzeniem – Twa rasa pachnie swego rodzaju słodyczą, ta słodka nutka zapachowa, odróżnia was od zwykłych leśnych psów. - ‘’i jest kusząca, dlatego najczęściej zwracam na nią uwagę’’ zakańczało to zdanie, ale tego już  nie powiedziałem na głos. Mogło to zabrzmieć dwuznacznie, niepotrzebnie. Lubiłem obecność wilkołaków, lubiłem także smak ich krwi. Nic poza tym. Albo też niczego ‘’poza tym’’ nie chciałem do siebie dopuszczać. Bez znaczenia. Zrozumiałem, że już nie porysuje spokojnie w tym miejscu, a i moja twórcza wena zdawała się przepaść gdzieś pomiędzy uderzeniami rzucającej się po plecach mężczyzny kozy. Westchnąłem. Archibald Grayson. Wilk hodujący koźlątka, zatroskany gdy jedno z nich ucieknie. Brzmiało jak żart. Po zastanowieniu, pokręciłem głową.
- W każdym razie, miło było poznać kogoś nowego, kto w pierwszym odruchu nie ucieka się do walki, bądź innej formy agresji, to ostatnimi czasy nietutejsza cecha. Tymbardziej u twej rasy. Życzę ci dobrej hodowli – To mówiąc odwróciłem się tak by spojrzeć na chwilę wprost w oczy mężczyzny, lubiłem czasem na chwilę zanurzyć się w cudzych oczach, w każdych było ‘’to coś’’ innego. Jak linie papilarne, tylko o wiele głębsze.
Z tą myślą zacząłem odchodzić w stronę swojego gniazda, mimo nieudanego rysunku, nie byłem zły


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz