Być może to tylko samospełniająca się przepowiednia, ale zawsze gdy spotykam wampira – nie ważne, czy młodego podrzutka, czy jednego z tych starożytnych szaleńców, dzieje się coś ważnego i nadchodzą zmiany. Krwistoczerwone, rozbiegane i niemogące skupić się na jednym punkcie oczy pijawki o przydługich, karykaturalnie wystających zębach, przypartej do muru znaczyły cień w moim umyśle, wisząc jak felerna wróżba.
Szczęście w nieszczęściu, wszystko co miałem, a co mogło być cenne pozostawiłem w ukryciu. Mój dom – spalony do gołej ziemi, obstawiony został pułapkami. Przetrwała jedynie piwnica, a raczej labirynt w niej. Miałem sentyment do mitologii, a tak mogłem chronić książki w bibliotece, by zachować ich wartość i piękno dla przyszłych pokoleń oraz przechowywać na własny użytek inne, równie stare pamiątki, przedmioty i co tylko. Skrzętnie ukryte wejście było niewzruszone. Nawet nie zaglądałem do środka, na wypadek, gdyby ktoś wciąż tu był. Jedno było pewne: osoba, która polowała na mnie już od dłuższego czasu znalazła moje leże.
Choć z początku wydawało mi się, że nastąpiła pomyłka, to ja byłem celem. Cholera, prawie wszyscy przeciętni mieszkańcy tego padołu łez myślą, że minotaury różnią się tylko umaszczeniem, więc nie dziwne byłoby obranie niewłaściwego tropu. Przez ostatnie lata nie zrobiłem nawet nic, aby naprzykrzyć się komukolwiek. Nie skrzywdziłem muchy i tak dalej.
Po kilku dniach wędrówki szedłem przez las o poranku, próbując zebrać myśli i przypomnieć sobie, gdzie jeszcze byli dobrzy ludzie, którzy wyświadczyliby mi przysługę. Wtedy zobaczyłem Jego, zmierzającego na polanę, kroczącego wśród połaci mgły. Mgły, która najbardziej pasowałaby do cmentarza, chociaż to miejsce wydawało się posiadać podobną aurę. Kto wie, może pod powierzchnią gruntu po dziś dzień walają się kości istot starszych niż drzewa w pobliskim lesie. Duchy tych, co odeszli szybko i przywiązani są do tej ziemi, nie zaspokoiwszy potrzeb. Nie zaznawszy spokoju. On też czasem przypominał takiego ducha w moich wspomnieniach. Te ruchy spokojnie płynącej przez las postaci. Wygląd i wzrost zmęczonego chłopca. To nie mogła być pomyłka.
Przystanął, z pewnością zauważając moją obecność. Nie posiadając się z radości ruszyłem w jego stronę. Wszystkie cztery łapy niosły mnie w jego stronę, już prawie mogłem złapać go w uścisk… Aż ten nie zrobił uniku.
Ledwo wyhamowałem, ryjąc kopytami w ziemi, wyrywając młode kępki trawy mokre od mgielnego osadu. A On stał jak torreador, zamiast szpady mając swoje długie, ostrością podobne brzytwie szpony. Wstałem, głośno wydychając powietrze. Nie poznał mnie. Dotarło do mnie po chwili. Nie mógł mnie poznać po takim czasie. On się praktycznie nie zmienił, ale ja i owszem. Od naszego ostatniego rozstania minęło zbyt dużo czasu. Za to była jedna rzecz, którą pierwotny wampir musiał pamiętać.
Uśmiechnął się. Naprawdę się uśmiechnął. Pamięta, pamięta, pamięta! Teraz, na dwóch łapach podszedłem z otwartymi ramionami i objąłem go, a raczej porwałem w objęcia. Chociaż jak to wampir był sztywny i ochłodzony z emocji, to nie oporował. Ku mojej uciesze odwzajemnił uścisk. Czułem, jak szczotka mojego ogona myzia mnie po nogach w niekontrolowanych zamachach. Postawiłem go delikatnie na ziemi. Wydawał się taki kruchy, że nie sposób było widzieć w nim tego groźnego drapieżcy.
Nagle patrząc na mężczyznę poczułem jakieś ukłucie smutku. Ostatni raz widziałem go, gdy dosłownie byłem małym cielakiem. On i jego gniazdo. Zostałem uratowany z niewoli… Tylko po to by znów wpaść w sidła i skończyć jeszcze gorzej, pierw jako niedoszłe mięso armatnie, później jako gladiator na arenie. Żyjąc jak zwierzę długie dziesięciolecia. Tyle było rzeczy, które mógłbym mu powiedzieć. I tyle, których bym się nie odważył.
Chociaż to spotkanie było niespodziewane, trudno się było nie cieszyć. Mało było miejsc tak bezpiecznych, jak otoczenie tego starego krwiopijcy. Głucha cisza wokół trwała, prawie przytłaczając. Tego dnia mgła nie zwiastowała słońca. Tak jak w poprzednich dniach, ognista kula wydawała się obrażona na wszystkich grzeszników, nie ukazując swojego lica, nie obdarowując drogim ciepłem. Pewnie to pozwoliło niskiemu mężczyźnie na swobodny spacer po lesie. Choć nie szukał zapewne towarzystwa. Inaczej w pobliżu byłyby inne osobniki. Dopadłyby mnie zanim bym się do niego zbliżył. Przypomniałem sobie o zjawisku takim, jak przestrzeń osobista i odsunąłem się nieco. Przykucnąłem naprzeciw Amanuela, i zacząłem migać, chcąc przekazać mu, jak miłe mi było jego towarzystwo i co tutaj robię, kiedy ciszę przerwały uderzenia łap o miękką ściółkę leśną. Tym razem to nie ja byłem źródłem hałasu. Z miejsca podniosłem się, chwytając Elia pod pachy i podnosząc do góry jak dziecko. Źródła dźwięku nie stanowiły zagrożenia, bynajmniej nie dla nas. Wilki, a przynajmniej nieco zmutowane, miejscowo wyłysiałe ich podróby rozpierzchły się, gdy tylko tupnąłem. Złapałem kontakt wzrokowy z mężczyzną, który teraz już niekoniecznie wyglądał, jakby nie było mu dane przespać ostatniego tygodnia. Nie wiem, czy przekroczenie jego prywatności po raz trzeci tego dnia było tak dobrym pomysłem, ale mając tak zakuty łeb jak ja, łatwo było szybciej działać, niż myśleć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz